Miałam ochotę na romans ze sportem w tle. Czy dobrze wybrałam? Po przeczytaniu „Ice Queen” Rivi Scott mam mieszane uczucia, które miotają się pomiędzy tak a nie. „Ice Queen” okazała się, jak dla mnie, powieścią YA. Poza tym sięgałam po tę książkę z myślą, że autorka nie jest Polką. Tymczasem trafiłam na powieść, która tytułem, imionami i nazwiskami bohaterów oraz pseudonimem autorki wpisuje się w trend, a może raczej dziwną modę, udawania, że jeśli po angielsku to pewnie lepiej dla promocji „dziełka”. Z drugiej strony, każdemu wolno…
Bohaterowie „Ice Queen” to w większości młodzi ludzie, którzy jeszcze się uczą i próbują dorosłego życia. Niektórzy z nich prowadzą dość bogate życie erotyczne, a ci, którzy go jeszcze nie rozpoczęli, często i intensywnie o nim myślą. Powieść to połączenie YA, wątku sportowego i erotycznego z obyczajówką, dawniej nazywaną w polskich bibliotekach młodzieżówką. Sceny erotyczne w „Ice Queen” są dosadne. Nie ma ich zbyt wiele, ale gdyby ich nie było lub zostały subtelniej opisane, powieść na pewno by zyskała. W ogóle „Ice Queen” jest takim trochę „ogrodem nieplewionym”, który po oczyszczeniu z chwastów – w tym przypadku językowych – z pewnością by zyskał. Duża liczba przekleństw i chamskich odzywek zdecydowanie obniża ocenę tej powieści, zwłaszcza że to nie jest książka o patologicznym zachowaniu, lecz o rozbudzającej się miłości pomiędzy dwójką młodych ludzi. Nie wiem, czy chciałabym, żeby mężczyzna, w którym jestem zakochana i który podobno i mnie kocha, powiedział do mnie: chcę cię zerżnąć, czy coś w ten deseń. Szczerze mówiąc, zniesmaczyłoby mnie to, bo oczekiwałabym raczej szacunku. Może się nie znam, może moje 50+ inaczej patrzy na świat intymności pomiędzy dwojgiem ludzi, ale zdecydowanie wolałabym usłyszeć od zaspokojonego mężczyzny słowo kochanie niż inne na literą k. Tak, zgadza się, chodzi o najsłynniejsze polskie przekleństwo, które w powieści pretenduje do tytułu „najpopularniejsze słowo w tekście”.
A „Ice Queen” naprawdę miała potencjał…
Intryga jest dość ciekawa, miłość, przyjaźnie, relacje młodzi – starsi interesujące. Szkoda tylko zbyt szybkiego porzucenie wątków trenera i siostry. To dwie bardzo intrygujące postaci z drugiego planu, które mocno w powieści namieszały, a które zdecydowanie potrzebowały pomocy psychologiczno-psychiatrycznej i większej uwagi autorki. Z wątkiem trenera jeszcze bym się zgodziła, przyjechała po niego żona i brat (oboje lakarze), więc możemy się domyślić, że jako taką pomoc otrzymał. Ale Tracy? Mam za złe autorce, że tak z nią postąpiła, mimo że kobieta naprawdę źle postąpiła. Jednak danie kopa w tyłek, otarcie rąk i uznanie, że sprawa została załatwiona, nie do końca mi się spodobało. Tracy potrzebowała pomocy, a ojciec i siostra powinni jej tego wsparcia udzielić – nawet jeśli oznaczałoby to zamknięcie jej w klinice psychiatrycznej. Tymczasem wyszło tak, że my się ciebie wyrzekamy, a ty idź i dalej czyń zło. Problem Tracy to taki trochę pospiesznie porzucony wątek, którego rozbudowanie znacznie wzbogaciłby tę powieść i dodało wartości osobowości Hailey – głównej bohaterce.
Wątek sportowy podobał mi się, choć nie mnie oceniać, czy łyżwiarstwo figurowe zostało poprawnie opisane. Trochę dziwi mnie szybkość z jaką Tyler Jackson wrócił do sprawności w tej dyscyplinie po latach grania w hokeja. Z drugiej strony wiem, że powieść jest fikcją i na jej potrzeby można dokonywać skrótów czasowych, a na pewne uproszczenia spoglądać z przymrużeniem oka.
Na pewno do sięgnięcia po „Ice Queen” skłoniła mnie okładka z sylwetkami łyżwiarki figurowej i hokeisty, a czytanie okazało się zaskakującym doświadczeniem. Nie jest to zła powieść, nie jest też dobra. Jest do ponownego napisania, żeby wydobyć z niej potencjał i sprawić, że stanie się wartościową YA. Póki co, to powieść nieplewiona.