Panu Chmielarzowi udało się na sto procent. Udało mu się całkowicie, bez nawet minimalnej straty. Nim powiemy sobie czy to jest dobra powieść czy zła (spoiler: jest bardzo dobra :)) najpierw stwierdźmy ten to właśnie fakt. Osiągnął sto procent sukcesu, zrealizował całą swoją koncepcję, dokładnie wszystko to co sobie wymyślił. I to widać. Wiecie jak jest, często mamy w głowie bardzo dobry pomysł na jakiś tekst, a potem w trakcie pisania okazuje się, że nie wszystko jesteśmy w stanie ubrać w słowa, nie wszystko udaje nam się przelać na papier i w końcu to co „nam się napisze” jest sporo gorsze od tego, co sobie wymyśliliśmy, prawda? Otóż nie tym razem – ta powieść to jest idealny przykład sytuacji, w której ktoś sobie coś wymyśli, wykoncepuje, ułoży sobie jakąś historię i potem idealnie ubiera ją w słowa, idealnie wciela ją w życie. Przynajmniej ja nie mam wątpliwości, że tak to właśnie z tym tekstem było. Już choćby tylko dla doświadczenia tego, jak bardzo dobrze ową Chmielarzową koncepcję udało się zrealizować warto przeczytać „Ranę”, bo to się przecież rzadko takie zjawisko widuje.
Ale przecież nie tylko dlatego. Wiecie, co mnie najbardziej urzekło w trakcie czytania? Idealne tempo tekstu, a raczej... a raczej to, że tempo owo jest jednocześnie szybkie i wolne :) I to nie jest tak, że jest raz szybkie, raz wolne, choćby nawet w wersji, że przyśpiesza i zwalnia dokładnie, ściśle w tym momencie, w którym powinno. To też by oczywiście było nie lada osiągnięcie, ale to nie jest ten wypadek. Tu tempo jest, jak już pisałem, jakby to nie brzmiało, i szybkie i wolne jednocześnie. Pod tym względem co trzeba jest szybkie i jednocześnie, w tym samym momencie czytania, pod tym względem co trzeba jest szybkie. Niby dość niespiesznie zostajemy wprowadzeni w świat powieściowych bohaterów a jednak wydarzenia mijają i absorbują nas z naprawdę dużą szybkością. Paradoks? Paradoks dobrej literatury :) I to nie jest tylko kwestia krótkich, „zbitych” rozdziałów, tylko... no, ogółu Chmielarzowego pisania. Warsztat pisarski jest bez zarzutu, ale tu naprawdę jest jeszcze jakaś iskierka ponad kwestię warsztatu, naprawdę.
Właśnie, postacie – jest ich dużo, ale każdego zapamiętujemy z miejsca. Od razu. I na serio nie dlatego, że są tacy mega charakterystyczni. Zwyczajnie – taki jest ten tekst. Wczuwamy się bez ani sekundy oporu. Do tej pory znałem to bardziej z myślenia o serialach - „jeśli po pierwszym odcinku wiesz, kto jest kim, umiesz powiązać buzie z imionami, to serial jest dobry, jeśli nie, to niekoniecznie”. Teraz, dzięki tej powieści, zobaczyłem, jak to się może przenieść na literaturę popularną :) W ogóle coś jest serialowego w tym tekście (to nie zarzut), i właśnie w pierwszym rzędzie widać to w postaciach. Dla jasności: piszę to nie dlatego, że skoro tyle było seriali szkolno-kryminalnych, to skojarzenie takie się narzuca :) Tak po prostu jest.
Z początku miałem natomiast pewien drobny problem gdy idzie o kwestię postaci – otóż nie do końca grało mi zmienianie tego, jak czytelnik ma widzieć daną osobę w zależności od sytuacji, w której się ona znalazła. Że w szkole jest taka, ale w domu już inna, bo warunki tam, więc teraz patrzmy inaczej na to, czego się o niej wcześniej dowiedzieliśmy. Trochę wyglądało to – nomen omen – szkolnie. Ale tylko w nader małym stopniu i w zasadzie tylko na samym początku lektury.
Ależ ten świat jest odpychający. Odpychający, brudny, wysysający wszystko, co dobre. Wszyscy pogrążeni w nihilizmie, wszyscy w momencie, w którym już nawet nie szuka się ucieczki od nicości. Zwróćcie uwagę na jeden szczegół, otóż gdy w pewnym momencie dowiadujemy się, że jedna z bohaterek została w młodości zgwałcona, jest to dla nas po prostu kolejna, nijak nie robiąca na nas wrażenia informacja – właśnie dlatego, że ginie ona w morzu zła składającego się na świat przedstawiony. To ogóle jest ciekawa sprawa, z jednej strony widać, ze panu Chmielarzowi bardzo zależało na wykreowaniu takiego właśnie, odpychającego świata, z drugiej – mimo wszystko toczy się tu z grubsza normalna, kryminalna intryga. To znaczy nie ma policjantów i przesłuchań ale zagadka „kto zabił” jest postawiona dość klasycznie, zgadujemy sobie kto to zrobił, mamy tropy, podążamy za teoriami śledczymi itd. Przyznam, że ma początku trochę mi się to ze sobą gryzło. Gdy jeszcze nałożyć na to inne stosowane przez autora środki mające urozmaicić nam lekturę, zmienienie punktów widzenia na tę samą sytuację, tworzenie się doraźnych sojuszy postaci – no, coś tu nie grało z tym wszechogarniającym odpychaniem. Jakby coś mi zgrzytało w tym łączeniu nienormalności świata z normalnością rdzenia fabuły. Ale i to przełamałem w trakcie czytania, tak po prostu musiało być. Zresztą – skoro i ów brud i owo dochodzenie są zrobione ciekawie i bardziej niż sprawnie (a są, sposoby, w jaki są nam podrzucone dane na temat osoby mordercy są bez zarzutu), to chyba naprawdę nie ma sensu narzekać :)
I, muszę to w tym miejscu nader wyraźnie powiedzieć: rusza nas to. Dramat każdego z tych ludzi, to jak nie potrafią przełamać świata dookoła siebie i bardziej jeszcze może nie potrafią przełamać samych siebie, jak są związani przez swoją przeszłość, przez swoje doświadczenia – tak, autentycznie jesteśmy tym przygnieceni. Pod koniec dosłownie mamy ich losy na sobie.
Aha, jeszcze jedna sprawa w związku z konstrukcją powieści, bo tu jest jeszcze inna interesująca rzecz. W każdym z krótkich i wypełnionych treścią rozdziałów mamy punkt widzenia jednej postaci, w każdym mamy też niby jedno wydarzenie, ale właśnie nie do końca jedno. Mamy retrospekcje z życia tej postaci, jej przemyślenia, ogólny wgląd w jej sytuację życiową. W sumie pojawia się pytanie, czemu w takim razie pisarz nie zdecydował się na narrację pierwszoosobową, by po prostu „oddać” te rozdziały danej postaci. Zapewne jednym z powodów był tu fakt, że to by właśnie było przekroczenie Rubikonu, że wtedy to rzeczywiście zaczęłoby się gryźć z tym brudem świata przedstawionego. Wiedział pan Chmielarz, gdzie postawić granicę :)
Świetna rzecz, bardzo polecam.