Każdy z nas, mimo iż nie mówi o tym głośno, marzy o wielkiej miłości. Miłości która może przenosić góry. Jednak nie zawsze jest nam to dane. Czasami trzeba czekać bardzo długo, by w końcu trafić na tą swoją drugą połówkę jabłka. Anna, bohaterka książki „Powiedz tylko słowo” również na nią czeka, marzy jej się by ukochany przybył do niej na białym koniu i obdarzył ją bezwarunkową miłością. Niestety, takie rzeczy dzieją się tylko w bajkach. W prawdziwym życiu sprawy mają się trochę inaczej.
Główna bohaterka, czyli Anna, jest kobietą sukcesu. Pracuje w dużej firmie marketingowej i całe swoje życie poświęca właśnie pracy. Jej celem jest piąć się jak najwyżej po szczeblach kariery. Rodzina i życie prywatne schodzi na drugi plan. Jednak gdzieś w głębi serca kobieta czuje się samotna i marzy o wielkiej miłości. Nie przyznaje się do tego ani przed bliskimi, ani tak naprawdę przed samą sobą, gdyż nie chce burzyć swojego wizerunku, kobiety niezależnej i samowystarczalnej. Przyjaciółka Anny, namawia ją by swoje życie poświęciła Bogu, mimo iż początkowo się przed tym wzbrania w końcu prosi o jakiś znak. Ten sprowadza ją na jeden z portali randkowych w poszukiwaniu wybranka swojego serca. Przez przypadek poznaje mężczyznę, który całkowicie wywróci jej poukładane życie do góry nogami.
„Czułam się jak Alicja w Krainie Czarów. Było to jak zderzenie dwóch światów: bajkowego z tym racjonalnym, skalkulowanym i zmierzonym co do milimetra.” *str. 133
Jeśli chodzi o samą książkę, to muszę przyznać że nie było najgorzej. Nie nastawiałam się na jakąś górnolotną powieść, więc nie czuję się rozczarowana. Sama fabuła, wydaje się trochę naciągana, zwłaszcza ten aspekt z Bogiem. Jednak książkę czyta się nieźle i szybko. Momentami trochę nudziły mnie wynurzenia głównej bohaterki. Ogólnie sama postać Anny, moim zdaniem jest trochę chaotyczna. Kobieta użala się nad sobą i swoim losem, a nie robi zupełnie nic by coś zmienić, do tego dochodzi jeszcze brak odpowiedzialności i zdecydowania, a jej zmienność nastrojów jest wręcz irytująca. Jej przemiana wewnętrzna i duchowa następuje ni stąd ni zowąd, co moim zdaniem jest absurdalne. Rozumiem że takie było założenie powieści, ale uważam że trochę za dużo w tym sztuczności. Kompletnie nie pasowało mi to do tej książki i jakoś całkowicie wybiło mnie to z rytmu, przez co nie mogłam dostatecznie dobrze skupić się na czytaniu. Zwłaszcza ostatni rozdział był dla mnie męką, bo po prostu nie mogłam się nadziwić że tak szybko i nagle kobieta zaczęła wierzyć w Boga, choć całe życie jakoś starała się go unikać.
Tekst od strony technicznej prezentuje się naprawdę nieźle, język jest płynny i ciekawy. I muszę przyznać że na początku książka bardzo mnie wciągnęła. Myślę że mogłaby to być całkiem niezła powieść, gdyby nie ten wątek traktujący o Bogu i wiarze. Co nie znaczy że mam jakieś opory względem poruszania tematów religijnych w literaturze, bo nie o to tutaj chodzi. Po prostu ciężko mi uwierzyć w nagłą przemianę duchową bohaterki. Wydaje mi się to zbyt przerysowane i naciągane. Cała książka opowiada tak naprawdę o miłości która rozkwita między Anną, a nowo poznanym mężczyzną, o Bogu jest tutaj raczej nie wiele. Głównie mówi o nim przyjaciółka Anny, która za wszelką cenę stara się ją namówić do nawrócenia się i modlitwy. Ta dopiero na sam koniec odkrywa w sobie światło i powołanie, a do tego stara się narzucić swoje zdanie mężowi, właściwie nie zostawiając mu żadnego wyboru.
Każdy z nas dąży do czegoś w życiu, każdy z nas czegoś szuka. Czy to Boga, czy miłości. W każdym z nas zachodzą zmiany, jednak nie następują one nagle. Zwykle potrzeba czasu by do nich dojrzeć. Jeśli szukacie książki w której będziecie mogli doświadczyć Boga, to niestety źle trafiliście. Ale jeśli macie ochotę na krótką i niewymagającą opowiastkę o miłości, to możecie spróbować. Jednak mimo to nie wymagajcie zbyt wiele, bo możecie się rozczarować.