„Sztejer. Początek” autorstwa Roberta Foryś było moją piątą przygodą u boku nieustraszonego Vincenta, który z każdą kolejną opowieścią zaskakuje mnie coraz bardziej. Jeśli nie czytaliście poprzednich tomów tej serii, nie macie powodów do obaw, ponieważ tytuł ten stanowi prequel dla poprzednich części cyklu Sztejer („Umarły syn”, „Wino, kobiety i śmierć”, „Gdzie miecze poniosą”).
Powiadają, że każda opowieść ma swój początek, świat tylko wydaje się jest czarno-biały, a wieczna miłość nie istnieje. Jednak jest coś, czego nie zniszczyła nawet Zagłada: niekończąca się rewolucja, w której zmieniają się aktorzy, lecz cel zostaje ten sam i zawsze ma ciężar pieniędzy. Pamiętajcie o tym w znaczonej krwią drodze do Naftowych Miast i w Camorze, siedlisku zbrodni, występku i grzechu, gdzie więzy rodzinne potrafią odebrać oddech skuteczniej niż celny cios.
Nazywam się Vincent Sztejer i zabijam dla srebra. A o tej podróży jeszcze Wam nie opowiadałem...
Tak samo jak w przypadku poprzednich części, autor zapewnia nam zwartą akcję, od której nie sposób jest się oderwać. Cała książka podzielona jest na dwie części, które opowiadają o dwóch zupełnie innych przygodach, które wciągnęły mnie do tego stopnia, że zarwałam dla tej książki nockę.
Może i „Sztejer. Początek” liczy niewiele ponad 350 stron, to Foryś przygotował dla nas historię pełną zwrotów akcji, które (jak to zawsze w jego twórczości bywa) pojawiają się w najmniej oczekiwanym momencie. Kolejnym „czynnikiem”, przez który pochłonęłam ten tytuł w zaledwie kilka godzin, jest większa czcionka, która pomogła moim oczom odpocząć od mniejszych literek, przy których zmuszona jestem pracować na co dzień.
Przyznam, że bardzo spodobał mi się świat wykreowany przez pana Roberta. Może i ten postapokaliptyczny świat wydaje się niczym nie różnić od naszych czasów, to jednak im głębiej wejdziecie w tę historię, tym bardziej zaczniecie dostrzegać różnice. W świecie Vincenta czeka na Was wiele przemocy, dziwnych stworzeń, czy chorób, które prawdopodobnie nigdy nie zostaną wyleczone...
Niestety tym razem zmuszona jestem ponarzekać na jeden element. W trakcie lektury tej książki bardzo rzucił mi się w oczy sposób przedstawienia kobiet, który jak dla mnie był aż nadto przedmiotowy. Owszem, w poprzednich częściach również trafiałam na takie fragmenty, jednak w tym tomie autor ewidentnie dał mi do zrozumienia, do czego są stworzone kobiety w jego książkach, przez co niestety ta historia straciła dość sporo w moich oczach.
Na sam koniec pragnę podziękować autorowi oraz Wydawnictwu, za niespodziankę, która czekała na mnie na samym końcu tej pozycji. Nie wiem, czy pamiętacie, jak w zeszłe wakacje pisałam Wam o „Kronikach Torunium”, (jeśli nie, radzę Wam nadrobić zaległą recenzję oraz książkę ;)). Na ostatnich stronach tej lektury czekał na mnie pierwszy rozdział drugiego tomu tej właśnie serii, na którego premierę czekam z wielką niecierpliwością. Po przeczytaniu muszę stwierdzić, że jest na co czekać i seria „Sztejer” była zaledwie zalążkiem tego, co dla swoich czytelników ma do zaoferowania Vincent...
Czy książkę polecam? Jeśli uwielbiasz fantastykę, a jedną z Twoich ulubionych książek jest „Wiedźmin”, koniecznie sięgnij po tę serię! Zapewniam Was, że Vincent zapewni Wam wiele wrażeń, a jego humor jest bardzo zaraźliwy, co sprawi, że książki o jego przygodach zapewnią Wam dobrą rozrywkę na kilka godzin.