Co się stanie, gdy dwie łajzowate ofermy postanowią zostać łowcami wampirów? Im na szczęście niewiele skoro zło, z którym chcą walczyć, ma zwyczajnego pecha i eliminuje się, w ich towarzystwie, praktycznie samo. Raz za razem. Wypada więc, przynajmniej poniekąd, współczuć wszelkiej maści wilkołakom, wampirom i innym mrocznym kreaturom, które nieoczekiwanie dla siebie stają na drodze profesora J. T. Meinhardta i jego asystenta, pana Knoxa. Nie ważne jak byłyby cwane i ile wieków terroryzowałyby już świat: w obliczu tego fatum, nie mają szans. Nie da się jednak ukryć, że ich bezradna śmieszność naznaczona jest przy tym głębokim tragizmem…
Chociaż „Nasze potyczki ze złem”, to druga część cyklu: „Przygody profesora J.T. Meinhardta i jego asystenta, pana Knoxa”, lektura nie wymaga znajomości pierwszego tomu. Składa się na nią bowiem kilka osobnych opowieści, w których czytelnik nie będzie miał najmniejszego problemu w połapaniu się, co, jak i kto (ci są dobrzy, ci są źli, a ci to naprawdę źli źli). Warwick Johanson-Cadwell* nadal eksploatując głównie wampiryczne motywy, stawia na nieoczekiwane zbiegi okoliczności i przewrotne zakończenia. Co zaskakujące, nikczemność w wykreowanym przez niego świecie ewidentnie słabuje. Nie umknie to oczywiście uwadze wytrawnego czytelnika, który to, mimo czysto rozrywkowego charakteru kolejnych opowiastek, dostrzeże w nich coś, co skłoni go także do chłodnej refleksji. Zwłaszcza, gdy uświadomi sobie, że nasi protagoniści, to tak naprawdę tylko statyści świadkujący ogólnemu zamieszaniu, które – bardziej lub mniej – przypadkowo wywołali. (Wywołane tym faktem, cudaczne zaskoczenie malujące się na twarzach – i pyskach – obu stron za każdym razem sprawiało, że miałam ochotę parsknąć śmiechem).
Jeśli chodzi o stronę graficzną, to rysunki na pierwszy rzut oka wydają się zbyt kanciaste, zbyt groteskowe i pozbawione wizualnej miękkości, która dopieściła by wzrok – jakby były od niechcenia machniętym szkicem. Trzeba przyznać, że przy powtórnym spojrzeniu jednak, owa koszmarkowatość, przerysowanie, a dosadniej nawet „ilustracyjne brzydactwo”, nabiera estetycznego sensu i nieoczywistego uroku. Nie są to jednak walory, które skuszą każdego, przemówią raczej do wąskiego grona odbiorców.
„Nasze potyczki ze złem”, nie są dziełem wybitnym. To raczej jednorazowa, dostarczająca dreszczyku i poprawiająca humor lektura, taka w sam raz na burzowy wieczór. Mnie akurat przygoda z duetem ciamajdowatych pogromców umiliła czas, więc jestem ukontentowana.
*Dlaczego wspomniałam tylko o Cadwellu? Wymieniony na okładce Mike Mignola współtworzył (z Dave’em Stewartem) rzeczoną okładkę i wymyślił postacie Meinhardta i Knoxa. To Cadwell odpowiedzialny jest jednak za rysunki i kolejne scenariusze.