Za każdym razem, gdy oglądałam zagraniczny thailer „Dotyku Julii” (a musicie uwierzyć mi na słowo, że robiłam to naprawdę bardzo często), słyszałam w swojej głowie cichy głosik, podszeptujący: Musisz przeczytać tę książkę, muuuuusisz, popatrz jaki ładny zwiastunek, a jak okładeczka rzuca się w oczka. Widzisz? Widzisz? Muuusisz. Wraz z ilością recenzji książki w internecie, pogorszyła się moja sytuacja z rozdwojeniem jaźni. Wtedy mój własny i prywatny golum zaczął śpiewać w ten sposób: Patrz! Czytaj! A ty jeszcze ani recenzji nie napisałaś, ani nawet książki nie powąchałaś! Wstyd! Wstyd! Jak nie przeczytasz tej książki, to na chemii zacznę podawać Ci złe odpowiedzi! Słyszysz…?
Odchodząc troszkę od tematu – naprawdę nie mam bladego pojęcia, co ma piernik do wiatraka, a raczej chemia do „Dotyku Julii”. Pewnie już się tego nie dowiem – na szczęście z resztą. Książkę przeczytałam, a głos zamilkł. Daj mi borze szumiący, oby tylko na wieki…
Dlaczego? Cóż… moje ogromne pragnienia przeczytania tej powieści, nijak przeniosły się na jakość samej treści. Nie od dziś wiadomo, że zasady są po to, aby je łamać, a obietnice po to, aby je zrywać, jednak ja głupia, jeszcze mało w życiu doświadczyłam, przez co rekomendacjom (blogowym oczywiście. Po lekturze książek pani Kate, nie byłam za bardzo zainteresowana jej zdaniem na ten temat) i reklamom - uwierzyłam na słowo. Ale, ale! Nie rozpędzajmy się aż tak bardzo. Nie mogę napisać, że książka jest zła, ponieważ kilka rzeczy ogromnie mnie w niej urzekło. Co to było? Przede wszystkim język jakim posługiwała się autorka i piękna okładka, której nawet nie ma co porównywać do oryginalnej, ponieważ to niebo, a ziemia. Warto także wspomnieć, że „Dotyk Julii” jest debiutem pani Tahereh Mafi, książką rozpoczynającą trylogię – tak, trylogię, a spodziewaliście się czegoś innego?
W powyższym pytaniu piję do faktu, że teraz prawie każda nowa powieść młodzieżowa jest pierwszą z trzech, opowiadających o losach nastolatków wspaniałych. Od niedawna (przynajmniej u mnie) na tapecie są też antyutopie. Do świata niedoskonałego pociągnęły mnie „Igrzyska śmierci”, chociaż muszę przyznać, że „Rok 1984” autorstwa Georg’a Orwella był lepszy – lektura wciągająca, poziomem stojąca wyżej, a przede wszystkim – trudniejsza. Tak czy inaczej „Dotyk Julii” poważnie mnie skonsternował. Książka miała być antyutopią, a ja bym ją nazwała tylko powieścią paranormal romance z wątkiem antyutopijnym. Dlaczego? W książce pani Mafi po prostu nie można było odczuć klimatu, który pojawia się przy tym gatunku. Autorka całkowicie koncentruje się na relacjach damsko – męskich oraz supermocy głównej bohaterki.
"Krople deszczu nie przestają mnie zadziwiać. Myślę o tym, jak spadają, jak plączą im się stopy, łamią nogi. Zapominają spadochronów, wypadając z nieba ku niepewnemu końcowi. To tak, jakby ktoś opróżniał kieszenie, nie dbając o to, gdzie spadnie ich zawartość, nie przejmując się, że krople pękają, uderzając od ziemię, że rozpryskują się na chodniku. Że ludzie przeklinają dni, w które krople ośmielą się stukać o ich drzwi. Ja jestem kroplą deszczu. Rodzice wyrzucili mnie z kieszeni i zostawili, żebym wyparowała na chodniku.*"
Kwestia postaci jaką była Julia, na samym początku bardzo mnie zaintrygowała. Zachowywała się jak dzikie, cierpiące zwierzątko, które nigdy nie doświadczyło niczego dobrego ze strony innego człowieka. Dziewczyna, która głównie cierpiała przez swoje umiejętności, teraz jeszcze musiała zacząć walczyć o życie swoje i przyjaciół, których zdobyła, ponieważ „źli ludzie” chcieli wykorzystać jej talent do niecnych zamiarów. Brzmi banalnie? Być może. Jednak powieść została napisana w tak niesamowity sposób, że nie mogłam wypuścić jej z rąk. Przedmiotem mojego wzmożonego zainteresowania był piękny malowniczy język, którym posługiwała się pani Mafi. W zasadzie na temat stylu, którym raczyła czytelnika autorka, napiszę najwięcej dobrego. Historia opisana w książce, jest oparta na wielu, wielu, naprawdę bardzo wielu wyrazistych metaforach, a także porównaniach i epitetach. „Dotyk Julii” został potraktowany bardziej jak wiersz wolny niż zwykła powieść, ponieważ brakuje w niej wielu znaków interpunkcyjnych, które, muszę przyznać, raziły mnie w oczy. Całkowicie nie mogłam się przyzwyczaić do faktu, iż na przykład przed „że” nie pojawiał się przecinek – irytowało mnie to. Później jakoś starałam się przyzwyczaić…
Czytając „Dotyk Julii” bardzo trudno nie mieć przez oczami porównania z X – menami. Małą ciekawostką jest fakt, iż autorka dowiedziała się o tym filmie dopiero po napisaniu książki… Supermoc głównej bohaterki tak naprawdę mnie drażniła. Był to jeden z tych motywów, gdzie pewna postać wyrzeka się swoich ponadprzeciętnych umiejętności, ale z biegiem akcji okazuje się, iż dany bohater i tak jest o wiele silniejszy niż ktokolwiek przewidywał. Jedyne co mogłam zrobić w momencie, gdy mój wzrok zatrzymał się na tego typu scenie, to wywrócenie oczami. Litości! Błagał mój jęk. Czy to naprawdę biegnie w tę stronę? Niemożliwe! A jednak…
Kończąc rozmowy z moim alter ego, po przeczytaniu powieści musiałam przyznać, że jak na paranormal młodzieżowy, był całkiem niezły. Faktem jest, że osobiście jestem nastawiona "anty" na ten gatunek, a moja podejrzliwość graniczy z paranoją. Tak więc może celem wytłumaczenia podam przykład: Istnieją książki, których bym kijem nie tknęła, a „Dotyk Julii” to książka, którą można czytać – co prawda w gumowych rękawiczkach, ale jednak.
Autorka w dosłownie minimalnym stopniu skupiła się na świecie przedstawionym. Jasne – na globie działo się źle, były wojny, umierali ludzie, a nasza główna bohaterka nie mogła na to patrzeć, nie cierpiąc jednocześnie. Jednak w powieści występowało za mało opisów przyrody, katastrof, wojen… Czegokolwiek, dzięki czemu mogłabym, slangowo się wyrażając, tamten świat pomacać, powąchać, po prostu poczuć. A skoro jesteśmy już przy uczuciach, to tych było od groma! Szkoda tylko, że pisarka nie przeniosła większości z tych emocji na coś innego niż główny trójkąt miłosny.
„Dotyk Julii” to całkiem niezła powieść, jeśli chodzi o takie tematy jak odrzucenie, nieakceptacja i poszukiwania samych siebie. Autorka z wyczuciem opisuje uczucia osób pokrzywdzonych przez los, przez własną rodzinę, ludzi, którzy mimo cierpienia i bólu, cały czas potrafią radzić sobie w życiu. Widoczne są także pewne powiązania z naszym światem rzeczywistym, niektóre zachowania bohaterów, byłyby dobrym materiałem na zadanie sobie kilku całkiem poważnych pytań. Co do kontynuacji – w niej będę na pewno poszukiwać warsztatu autorki, który dobrze by było troszkę podreperować oraz więcej (o wiele więcej!) „wąchania kwiatków”, które bohaterka będzie mijała po drodze. Opisy, opisy moi drodzy! Niech w tej antyutopii będzie chociaż ciut antyutopii! „Dotyk Julii” mnie nie zabił, nie oszołomił , ale troszkę wytrącił z równowagi. A może Ciebie Julia też już zdążyła dotknąć?
* cytat z książki