Chrześcijaństwo, a w szczególności katolicyzm, coraz częściej kojarzy nam się z oszołomami terroryzującymi przestrzeń publiczną zasłaniając się zakazem obrazy uczuć religijnych (czymkolwiek one są). Wszyscy potrafimy z marszu wymienić nazwiska przynajmniej kilku księży, który bardzo lubią pouczać innych, a sami nie świecą przykładem dla wiernych, zwłaszcza jeśli chodzi o wszelakiego rodzaju tolerancję. Na szczęście chrześcijaństwo to nie tylko zakazy, nakazy i radykalizm obyczajowy, ale i ludzie, zwyczajni ludzie, dla których religia jest czymś więcej niż obowiązkiem. O tym, czym właściwie ona jest dla ludzi z różnych zakątków naszego globu napisał Szymon Hołownia w swojej najnowszej książce zatytułowanej ,,Last minute. 24 h chrześcijaństwa na świecie".
Last minute wyróżnia się spośród tzw. książek religijnych nie tylko balansującą na granicy religii i podróży tematyką, ale i ciekawym podziałem publikacji na dwadzieścia cztery rozdziały, z których każdy odpowiada kolejnym godzinom na zegarze. W pierwszym rozdziale Hołownia zabiera swoich czytelników do Hagatny, na wyspę Guam. W Polsce jest północ, na Guam ósma rano. I tu, i tu (oraz w Papui-Nowej Gwinei, Hondurasie, Salwadorze, Bhutanie, Stanach...) budzą się/pracują/modlą/płaczą/śmieją się/idą spać katolicy. Niewielu z nich robi to w ten sam sposób, niemalże we wszystkich czynnościach towarzyszy im Bóg, który nie jest dla nich groźnie brzmiącym imieniem jakiegoś niewidzialnego bytu, którego powinno odwiedzać się przynajmniej raz w tygodniu, a przyjacielem, który cały czas jest przy nich. W jaki sposób starają się oni oddać mu cześć?
Na szczególną uwagę zasługują dwie inicjatywy. Pierwszą z nich jest jedna z gałęzi działalności centrum misyjnego w Ukarumpie. Członkowie tej organizacji, podzieleni na małe grupy, tłumaczą Biblię na języki kilkuset papuaskich plemion. Jedną z takich grup tworzą Beata Woźna i Teresa Wilson, które są autorkami przekładu Nowego Testamentu na język seimat. Przy okazji pracy nad nim opracowały alfabet i gramatykę tego języka, po czym zaczęły nauczać okolicznych mieszkańców czytać i pisać.W Ukarumpie tłumaczki spędziły 10 lat, dzięki nim język seimat ma szansę na przetrwanie przynajmniej najbliższych pięćdziesięciu lat. Nieco inny pomysł na swoje życie ma siostra Mariola, która wraz z innymi siostrami prowadzi w Zambii sierociniec dla najbardziej potrzebujących dzieciaków (a po prawdzie to dla wszystkich, żadnemu nie odmawiają). Kasisi to niesamowity projekt, w który Hołownia zaangażował się osobiście. Sierociniec ten jest niezwykłym świadectwem wiary i nadziei na lepsze dni. Sporo podopiecznych siostry Marioli jest skazanych na śmierć jeszcze przed osiągnięciem pełnoletności. Mimo tej świadomości, siostry robią wszystko, by życie tych maluchów było jak najszczęśliwsze. Kilka miesięcy temu tysiące użytkowników facebook'a śledziło ostatnie chwile Franka, podopiecznego Kasisi, który zdawał się umierać kilka razy, niestety, w końcu skutecznie.
Powyższy nieco przydługi akapit obrazuje jedynie dwa sposoby na spędzenie swojego życia zgodnie z duchem chrześcijaństwa. Co prawda są to przypadki wspaniale ekstremalne, ale warte zaznaczenia. W Last minute opisane są również te nieco bardziej kontrowersyjne, wymagające dyskusji, obecnie uznawane za wyraz zacofania. Nie będę udawała, że lektura Last minute zmieniła moje życie, czy podejście do wiary. Ta książka to ciekawie pomyślana, ładnie wydana i okraszona interesującymi zdjęciami zbieranina różnorodnych gatunkowo tekstów przedstawiających to, w jaki sposób ludzie na całym świecie radzą sobie ze swoją wiarą. Jedni chodzą do kaplicy położonej w centrum handlowym (bo bliżej), inni wstępują do zakonów o różnych regułach, a kolejni starają się po prostu wpleść do swojego życia chociaż kilka elementów metafizyki. Nie waham się też nazwać tej książki podróżniczą, w końcu czytając ją, zwiedzimy wszystkie kontynenty. Myślę, że jest to pozycja dla ludzi ciekawych świata, otwartych na odmienność i neutralnych w stosunku do Szymona Hołowni. Uprzedzenia bądź uwielbienie potrafią wypaczyć postrzeganie każdej książki.