Leniwa Niedziela to seria, którą kiedyś uwielbiałam, ale z czasem została zepchnięta na dalszy plan. Pojawiały się nowe, interesujące tytuły i nie nadążałam z czytaniem wszystkiego. Był taki czas, gdy premiera książkowa goniła premierę, czytało się książki hurtem, by nadążyć z nowościami i wywiązywać się z terminów. A stosik hańby rósł. Książki recenzuję już chyba 10 lat i mogę śmiało powiedzieć, że w tym czasie moje zamiłowanie do literatury przeszło przez różne fazy. Od odurzenia i zauroczenia, po kryzys, zmęczenie, zniechęcenie aż do dystansu. Gatunki, które kiedyś uwielbiałam przestały mnie przyciągać i odwrotnie. Moje gusta i częstotliwość czytania ulegały zmianie. Miało na to wpływ wiele czynników, zawirowania życiowe, choroba synka, zmęczenie materiału, przytłoczenie, aż wreszcie wypalenie. Pewnego dnia postanowiłam nie brać udziału w wyścigu szczurów. Odpocząć i nie czytać na akord ani nie próbować nadążyć za nowościami. Czytam to, co chcę, jak chcę i kiedy chcę. Bywają dni, że biorę książkę i nie mogę jej dokończyć, więc ją zostawiam. Innym razem chwycę jakiś tytuł i jest między nami chemia – zarywam dla niej noc. Tak też było w przypadku tej książki. Poszukiwany Colin Firth to powieść, którą miałam przeczytać już wiele lat temu. Trzymałam ja w rękach wielokrotnie, ale zawsze twierdziłam, że to nie ten czas. Aż do przedwczoraj…
Dziecko spało, mąż był w pracy, dookoła cisza – tylko ja i książka. Zaczęłam czytać i przepadłam. Znów poczułam się jak dawniej, gdy pożerałam tego typu książki i sprawiały mi one autentyczną frajdę. Żadne terminy mnie nie goniły, nikt nie oczekiwał recenzji, ponieważ ten tytuł to staroć, ale ja czytałam jak szalona. Przewidywałam, co się wydarzy, spodziewałam się jak potoczą się losy bohaterek, mimo to im kibicowałam. Poszukiwany Colin Firth to typowa obyczajówka, która umili jesienne wieczory. Płynie z niej kobiecość, ciepło, rozterki życia codziennego i słodki zapach ciast pieczonych przez jedną z bohaterek. Nie liczcie na zaskakującą fabułę, ponieważ jej nie znajdziecie. Powiedziałabym, że ta historia jest przewidywalna, ale to kompletnie w niczym nie przeszkadza. Dlaczego? Bo wciąga. Odrywa od rzeczywistości i po prostu daje przyjemność z czytania. Takie książki są ideale na reset – czytasz i oczyszczasz głowę, bez zbędnej analizy. Oczywiście można się przyczepić do niewykorzystanego potencjału na naprawdę dobra historię z adopcją na pierwszym planie. Można wytknąć kilka błędów logicznych czy powtarzalność niektórych zwrotów, ale broni się tym, że czyta się ją szybko i przyjemnie, a do tego porusza ważny temat. Macierzyństwo w każdym wieku może być szokiem i wiązać się z całą gamą wątpliwości i emocji. Mamy tutaj zderzenie różnych światów i temat macierzyństwa pokazany z różnych stron. Jest też temat adopcji, który nie należy do najłatwiejszych. Myślę, że ta „banalność” równoważy trudne tematy i sprawia, że książkę obiera się lekko. Być może sprawiła mi tyle przyjemności, ponieważ miło wspominam inną książkę autorki – Klub filmowy Meryl Streep – w której też znajdziemy bohaterki tej powieści. Podsumowując: przyjemny i lekki literacki średniaczek. Dla relaksu idealna, ale jeśli szukacie czegoś, co was zaskoczy na tyle, że będziecie zbierać zęby z podłogi, to sobie darujcie. Mnie wciągnęła, ale takiej książki było mi potrzeba akurat w tym czasie. Frajda z czytania jest najważniejsza.