To chyba najtrudniejsza książka, jaką ostatnio przeczytałam. Nie tylko ze względu na poruszany temat, ale przede wszystkim przez to, że jest rodzajem pamiętnika ofiary, a wszystkie wydarzenia miały miejsce naprawdę.
Trudne było dla mnie zabranie się za pisanie recenzji, nie wiem nawet, czy to, co napisałam, można określić jej mianem. Nie potrafię jednak inaczej, a myślę, że to historia, o której warto przypomnieć. Dlatego przymknijcie proszę oko na niedoskonałości.
Myślę, że większość z Was słyszała o Nataschy Kampusch, która jako dziesięcioletnia dziewczynka została porwana w drodze do szkoły. Jej oprawca więził ją przez ponad 8 lat w małej podziemnej celi, która mieściła się pod garażem.
Ta przerażająca historia, opisana została przez samą poszkodowaną. Niesamowita inteligencja, dojrzałość i siła wewnętrzna dziewczyny sprawiły, że potrafiła przetrwać tytułowe 3096 dni w piekle.
Dziewczyna zamieszkiwała niespełna pięciometrową celę bez okien, dopiero z czasem porywacz umieścił w niej telewizor, czy komputer, dzięki któremu mogła uczyć się podstawowych przedmiotów.
Z czasem mężczyzna na tyle zaufał swojej ofierze, że pozwalał jej przebywać w swoim domu, ogrodzie, aż w końcu nawet zabrał ją na wycieczkę w góry.
Przez zastraszenie i chore przywiązanie dziewczyna długo nie mogła zdobyć się na ucieczkę. Nazwała ten stan „wewnętrznym więzieniem”, które wykształciło się w niej przez te wszystkie lata.
Oprawca stosował wobec swojej ofiary różne rodzaje przemocy. Na początku dopuszczał się manipulacji i psychicznego zastraszania-wmawiał dziewczynie, że rodzice już jej nie kochają i nikt jej nie szuka. Decydował, kiedy i przez jak długi czas może palić się w celi światło, a także zamontował urządzenie podobne do domofonu, przez które wciąż mówił, co doprowadzało Nataschę do szału.
Z czasem zaczął stosować również przemoc fizyczną, która polegała nie tylko na maltretowaniu, ale także na ograniczaniu jedzenia, aż do granic wycieńczenia.
Kobieta przyznaje, że dochodziło również do molestowania, aczkolwiek nie porusza tego tematu w książce. Uznała, że jest to sprawa tak dla niej osobista, że nie chce jej opisywać.
Natascha bardzo niechętnie podchodzi do określenia „syndrom sztokholmski”, który wg niej oznacza jednostkę chorobową i stygmatyzuje ofiarę. Kiedy jednak czytamy o jej przeżyciach, dokładnie to określenie przychodzi nam na myśl.
Priklopil był jedyną osobą, z którą miała kontakt od dziesiątego do osiemnastego roku życia. Nic więc dziwnego, że aby przetrwać musiała w jakiś sposób ogarnąć nową rzeczywistość. Była od mężczyzny zależna, w każdym aspekcie swojego życia.
Bardzo ciężko jest mi ocenić tę książkę. Nie da się opisać jej w taki sam sposób jak beletrystyki.
Uważam, że świetnie przedstawiony został tutaj portret psychologiczny ofiary, a także mechanizmy obronne, jakie wykształciła w sobie dziewczyna. Poza tym możemy przeczytać, jak kobieta postrzegała świat tuż po uwolnieniu, co czuła i jak odnosili się do niej ludzie, których spotykała na swojej drodze.
Jestem pod wrażeniem jej siły i tego, że pomimo tak trudnych przeżyć, przetrwała.
Na podstawie książki powstał również film, który obejrzałam już dawno temu. Mimo że nie jest on rewelacyjny, jeśli chodzi o produkcję, dokładnie ukazuje koszmar, jakiego doświadczyła Natascha.