„Pieśń serca” to ostatnia część cyklu „Opowieści sprzedawcy marzeń”. Charles James po kilku miesiącach dociera do Santa Monica w Kalifornii. Przeszedłszy na własnych nogach ponad cztery tysiące kilometrów spotyka na swojej drodze wielu ludzi i jest świadkiem przeróżnych sytuacji. Podczas wędrówki doświadcza zarówno dobra, jak i zła, ale na szczęście pozytywnych chwil jest zdecydowanie więcej. Podążając na spotkanie z Monicą mężczyzna ma sporo czasu na przemyślenia i pokonywanie własnych słabości. Z każdym kolejnym etapem Charles odmienia swoje spojrzenie na życie i otaczający świat. Coraz mocniej dostrzega swoje błędy, odczuwa potrzebę zmiany i pragnie stać się lepszym człowiekiem. Wędrówka Routte 66 to dla niego misja, indywidualna forma odkupienia grzechów i szansa na wewnętrzne odrodzenie. Po katastrofie samolotu nad lotniskiem O’Hare w Chicago Charles James wciąż jest martwy dla świata. Dotąd się nie ujawnił, a jedyną osobą, która zna prawdę jest jego zaufana asystentka i jedyna przyjaciółka Amanda. I tu pojawia się najwiekszy paradoks mówiący o tym, że stracić życie, to je odnaleźć.
Im bliżej celu, tym trudniej jest bohaterowi okiełznać emocje. Ogarnia go strach i niepewność, ale z drugiej strony pragnie stanąć twarzą w twarz ze swoją byłą żoną i synem, który tak naprawdę nie miał jeszcze szansy poznać swego ojca.
Czy uda mu się znów przekonać do siebie Monicę? Czy kobieta uwierzy w jego przemianę?
Biorąc pod uwagę wszystkie trzy tomy cyklu, „Pieśń serca” chyba najbardziej mi się podobała. Forma jest oczywiście taka sama, styl się nie zmienia, ale w tej części dochodzi do głosu dodatkowo element zaskoczenia, na który tak bardzo czekałam. Autor ma dla czytelników kilka sympatycznych niespodzianek, które urozmaicają wędrówkę bohatera i sprawiają, że emocje bardziej trafiają do serca. Nie mogłam się doczekać spotkania małżonków mając świadomość, że Charles jest gotowy by stawić czoła przeszłości. Zastanawiałam się także, czy i kiedy mężczyzna ujawni prawdę o wypadku i powróci do świata żywych. Wzruszyła mnie bardzo samozwańcza wspinaczka na Elbert – najwyższy szczyt Kolorado, czy pojednanie z rodziną, której nie widział od bardzo dawna.
Od kilku lat pozostaję wierną czytelniczką powieści Richarda Paula Evansa i zawsze z niecierpliwością czekam na każdą nową książkę autora. Zazwyczaj dozuję sobie jego historie w ramach poprawy nastroju lub poszukiwania dobrych, pozytywnych emocji i optymizmu tak potrzebnego na co dzień. Teraz też tak było, chociaż miałam świadomość, że opowiadając historię Charlesa Jamesa autor w jakimś stopniu powielił schemat z „Dzienników pisanych w drodze”, którymi byłam zachwycona. Niestety cyklu o sprzedawcy marzeń nie mogę ocenić tak wysoko, ale na pewno wędrówka Routte 66 zapadła mi głęboko w pamięć. Opowieść zmusza do refleksji i skłania do czynienia dobra każdego dnia w myśl zasady, że najlepiej dbamy o siebie, gdy pomagamy innym, a dzielenie się z drugim człowiekiem daje dużo więcej radości, niż gromadzenie dóbr. Ewolucja jaka zachodzi w Charlesie jest warta naśladowania.
Jeśli poszukujecie ciepłej, optymistycznej opowieści, która zawiera mądre i ponadczasowe treści i może pomóc skierować Wasze serce w odpowiednią stronę, to sięgnijcie po cykl „Opowieści sprzedawcy marzeń”. „Pieśń serca” jest jego interesującym podsumowaniem. Warto poświęcić jej swój czas i uwagę.