Lubię Madison Avery. Jest w niej coś, co sprawia, że się uśmiecham. Może to, te fioletowe włosy ( o których zawsze marzyłam), a może żółte trampki z czarnymi sznurówkami w czaszki? Cokolwiek to jest, z przyjemnością przeczytałam kolejny ( już trzeci) tom o przygodach żniwiarzy światła i ciemności. Tak jak i poprzednio ,świetnie bawiłam się razem z głównymi bohaterami.
O przygodach Madison, Barnaby i Josha przeczytałam po raz pierwszy w opowiadaniu „Madison Avery i żniwiarz ciemności” w „Bale maturalne z piekła”, od tamtej pory z niecierpliwością czekałam na dalsze losy tej trójki.
Wiele się zmieniło od czasu niefortunnego balu i niespodziewanej śmierci głównej bohaterki...
Madison Avery nadal nie zamierza podporządkować się Serafinom. Wciąż wierzy, że uda jej się uratować zarówno duszę, jak i ciało człowieka.
Dostaje kolejną szansę, aby to udowodnić i nie zamierza jej stracić...
Misja, którą przyjdzie jej wykonać będzie jednak trudniejsza od poprzedniej, a droga bardziej kręta i wyboista...
Tym razem Madison ma naprawdę wiele na głowie. Musi zapobiec śmierci nastolatki i jej brata; udowodnić dziewczynie, że w życiu są też dobre chwile; odnaleźć swoje ciało i zatrzymać przy sobie Josha. A co najważniejsze, musi zdecydować czy w jej życiu jest miejsce na bycie Strażnikiem Czasu Ciemności...
„Światło i ciemność- pomyślałam dotykając palcami amuletu. Dobro i zło, dusza i ciało, wszyscy razem zmieszani w bałaganie tworząc boski sens”.
Jedno jest pewne, będzie się działo!
„-To jest zły plan – Powiedział Barnaba, ale oparł się obok mnie dzwoniąc i pukając do lakierowanych drzwi. Plan? Kto mówi o jakimś planie? Ja nawet nie mam planu! Pomyślałam w panice, gdy pies zaczął dziko szczekać, a cienki pasek światła pochodzącego spod drzwi przyćmił gorączkowe skrobanie łap.”
Głównym wątkiem książki jest konflikt między aniołami światła i ciemności, który Madison zapoczątkowała w tomie pierwszym. To naładowana akcją powieść, którą czyta się szybko za sprawą młodzieżowego języka. Autorka pisze ciekawie i zabawnie, ma lekkie pióro. Każda postać jest inna i nieszablonowa. Polubiłam Barnabę i Nakitę, która bardzo się zmieniła podczas czytania cyklu. Lubię, również Josha, choć stał się, jak dla mnie, trochę za miły i nijaki ( taki chłopiec do rany przyłóż). Jedyną bardziej emocjonalną reakcją są jego „zazdrosne” momenty, gdy pojawia się w pobliżu Paul. Tak Paula lubię bardziej, trochę spowodowane jest to tym, że między nim a Madison dochodzi do ciekawej wymiany zdań.
„Nadejście aniołów mroku” to przyjemna, lekka opowieść. Można przy niej miło spędzić czas i się zrelaksować. Tak to już jest z Madison, że jej niewyparzony język pakuje ją w ciągłe kłopoty, dzięki czemu ani przez chwilę nie będziemy się nudzić.
„Naprawdę byłam Strażnikiem Czasu Ciemności, byłam w stanie przekonać ludzi, aby zabijali się po kilkuminutowej rozmowie.”
Ocena 5/6