Zza księgarskiej lady obserwowałem fenomen Coelho. I przyznaję, że nie byłem w stanie do końca go zrozumieć. Nadal nie jestem… Do czasu próbowałem nawet rozmawiać z czytelnikami, zachwyconymi lekturą i twierdzącymi, że Coelho odmienił ich życie, i pytać ich, na czym konkretnie ta odmiana polegała, ale na to odpowiedzieć jakoś nie potrafili.
Dwie książki brazylijskiego pisarza przeczytałem z ciekawości, ze trzy inne z zawodowego obowiązku, ale gdy dotarłem do „Podręcznika wojownika światła” – miałem dosyć. To już przekraczało moją wytrzymałość. „Pielgrzym” albo „Alchemik” miały chociaż jakąś fabułę… Jednak wszystkie one stanowiły festiwal prostych, banalnych, niewyszukanych, konwencjonalnych, wyświechtanych, trywialnych treści podanych w taki sposób, by sprawiały wrażenie epokowego odkrycia, wielkiego objawienia. Żeby powalały na kolana i pozostawiały czytelnika z oczami wybałuszonymi w niemym zachwycie. Taka sztuczka nie jest niczym nowym ani odkrywczym. Zwyczajne sprawy, oczywiste, przedstawiał jako wielkie odkrycia Randy Pausch („Ostatni wykład”), a z naszych Katarzyna Nosowska („A ja żem jej powiedziała…”), choć do klasy Cohelio im daleko.
„Niejedna fałszywa religia powstała na skutek domniemanych objawień z Nieba. Tak powstał np. islam, którego twórcy – Mahometowi, zdawało się, że słyszy Boży głos” [1].
Są takie określenia (zwroty, nazwy, pojęcia itp.), które wypowiadającego je człowieka, identyfikują w sposób nie budzący najmniejszej wątpliwości. Na przykład „Heil Hitler”, „towarzyszu”, „zapluty karzeł reakcji”. W Polsce od pewnego czasu funkcjonuje kolejne takie… kuriozum. Podczas gdy normalni ludzie wiedzą, że scena polityczna dowolnego kraju/państwa, to zwykle i w wielkim uproszczeniu prawica, centrum, lewica, chadecja (chrześcijańska demokracja), to w Polsce funkcjonuje od pewnego czasu cudaczne, wielce udziwnione pojęcie „lewactwo”. Używający go ludzie już zapewne nie zdają sobie sprawy, że mówią do krewnych, znajomych, przyjaciół nie normalną polszczyzną, ale propagandową partyjną nowomową. Gdyby jeszcze mówili o prawactwie i centractwie…
Kiedy w książeczce niejakiego Salwowskiego (nie wiedziałem wcześniej, kto to jest, nie znałem jeszcze jego poglądów na bicie dzieci, kar za namiętne pocałunki i innych w tym stylu), na jednej z pierwszych stron napotkałem „lewactwo”, wiedziałem już, czego się spodziewać. Czytałem dalej tylko dlatego, żeby sprawdzić, jak daleko się posunie tym razem. A posunął się naprawdę bardzo daleko.
Książeczka (raczej paszkwil) pana Salwowskiego, to 128 stron cytatów biblijnych, fragmentów książek Coelho, Katechizmu Kościoła katolickiego, jakichś encyklik papieskich itp. Jedne są związane z książkami Coelho mniej, inne wcale, ale sprawiają właściwe wrażenie. Bo chodzi o to, żeby dowieść, że autor „Pielgrzyma” jest diabłem.
„Czy to możliwe, aby za tym dobrotliwie wyglądającym, nieustannie uśmiechniętym, wydającym duże pieniądze na działalność charytatywną, starszym panem, stał sam szatan?” [2].
Zaiste, rację miał Sławomir Mrożek, twierdząc, że większość jest głupia, a im większa większość, tym głupsza.
A Paulo Coelho? Zapewne to tylko efekt dobrego marketingu, bo ani to prorok, ani mistrz duchowy – zręczny pisarz motywacyjny, po prostu.
---
1. Mirosław Salwowski, "Paulo Coelho - duchowy mistrz czy fałszywy prorok?", Polskie Wydawnictwo Encyklopedyczne, 2004, s. 22.
2. Tamże, s. 25.