Szybkie tempo życia, związany z nim stres i pośpiech skłaniają coraz liczniejszych mieszczuchów do porzucania wielkich miast i zaszywania się na spokojnej i cichej prowincji, w zależności od kaprysu – na przedmieściach lub wręcz na zapomnianym przez Boga i ludzi pustkowiu. Byle bliżej przyrody i sielskiej wsi, a dalej od wielkomiejskiego zgiełku. Liczne powieści i seriale kręcone na ich podstawie przekonują nas, że prawdziwe szczęście czeka na nas właśnie w spokojnej małej mieścinie lub wiosce, gdzie ptaszki ćwierkają, powietrze jest rześkie, a na każdą z bohaterek czeka miejscowy przystojniak. Sięgając po najnowszą powieść Katarzyny Zyskowsiej-Ignaciak, nie sposób jest nie porównać jej do słynnego „Domu nad rozlewiskiem”, którego główna bohaterka porzuca Warszawę i dopiero na Mazurach odnajduje swoje miejsce w życiu. Na szczęście „Ucieczka znad rozlewiska” nie tylko nie wpisuje się w ten schemat, lecz jest wręcz jego odwróceniem.
Główną bohaterką powieści jest niespełna trzydziestoletnia Franka Melzer, mieszkanka urokliwego, choć nieco sennego i nudnego Kazimierza Dolnego. Za kilka dni ma się odbyć jej ślub z Kubą, który kocha się w niej do szaleństwa już od czasów licealnych. Franka ma jednak coraz poważniejsze wątpliwości, czy na pewno chce tego małżeństwa. Czuje się zmęczona despotyzmem i zrzędliwością matki, życiem w cieniu starszej siostry i przygotowaniami do ślubu, do którego nie jest przekonana. Im bardziej zbliża się chwila, w której wypowie sakramentalne „tak”, tym większe przerażenie ogarnia Frankę, która nie ma zamiaru spędzić całego życia w małym, białym domku w prowincjonalnym miasteczku. Efektem tych rozważań jest ucieczka panny młodej sprzed ołtarza i pośpieszny wyjazd do Warszawy w sukni ślubnej i z rozwianym kokiem. W stolicy Franka stopniowo wychodzi na prostą dzięki pomocy i wsparciu przyjaciół, a jednak los nieustannie płata jej kolejne psikusy.
Powieść utrzymana jest w lekkim, żartobliwym stylu, dzięki czemu jej lektura jest przyjemna i relaksująca. Pierwszoosobowa narracja z punktu widzenia głównej bohaterki pozwala czytelnikowi lepiej ją poznać i polubić za bezpretensjonalność, poczucie humoru i odwagę, by w końcu w wieku trzydziestu lat wziąć życie w swoje ręce. Akcja toczy się szybko i raczej nieprzewidywalnie, co nie zdarza się często w tego typu książkach, zwykle pisanych wedle jednego, utartego schematu. „Ucieczka znad rozlewiska” nie jest może książką wybitną, ale zdecydowanie wprowadza powiew świeżości do tzw. kobiecej literatury.
Książkę można potraktować jako swoisty manifest głoszący, by walczyć o swoje marzenia i nie poddawać się biernie losowi. Zarówno Franka, jak i jej siostra Helena, odnajdują w sobie siłę, by w końcu przestać oglądać się na innych i ślepo spełniać oczekiwania najbliższych, i wbrew logice iść za głosem serca, intuicji i własnych pragnień. Choć w życiu Franki pojawia się kilku mężczyzn, trudno jest nazwać „Ucieczkę…” romansem, ponieważ poza niedoszłym ślubem i niezobowiązującym flirtem próżno szukać tu innych wątków miłosnych. Jest to raczej książka o współczesnych polskich kobietach opowiedziana z przymrużeniem oka.
Autorka przygotowała także miłą niespodziankę dla czytelniczek jej debiutanckiej powieści, „Niebieskie migdały”. W epizodycznej roli można tu bowiem znaleźć ich główną bohaterkę, Inę i poznać co nieco jej dalsze losy. Drugim miłym akcentem jest zamieszczenie na końcu książki kilku przepisów na fantazyjne dietetyczne dania, które były w „Ucieczce nad rozlewiskiem” numerem popisowym Franki Melzer/
Powieść Katarzyny Zyskowsiej-Ignaciak świetnie spełnia swoją rolę lekkiej, relaksującej lektury, która pozwala wypocząć po ciężkim dniu lub może stanowić przyjemną odmianę po krwistym thrillerze. Fabuła wciąga, a bohaterowie są wiarygodni i wzbudzają sympatię. Jednym słowem – polecam.
Moja ocena: 4+/6