„Im mocniej dziewczyna się starała, tym bardziej ją odrzucano. W końcu odebrano jej kolejną rzecz – prawo do nazywania się aniołem. Zaczęto nazywać ją potępioną.”
Fantastyka pobudza do kreowania wspaniałych wyobrażeń, umożliwia zanurzenie się w odrealnionej rzeczywistości i na chwilę potrafi zabrać czytelnika do lepszego świata… Chociaż istnieją również historie, gdzie ból i krew przelewają się między palcami bohaterów, a oni sami pragną choć chwili ulgi i radości. Jedną z takich opowieści jest „Do nadejścia ciemności”, która wprowadza czytelnika w prowizorycznie szczęśliwą krainę zamieszkaną przed dwanaście ras… Ale tak naprawdę otacza ją mgła kłamstw, zepsucia i chęci krwi, która doprowadza do krwawych Igrzysk.
Zabrzmi to szalenie, ale uwielbiam fantasy okruszone brutalnością świata, kwestionowaną moralnością bohaterów, a także pełne walk, oddania i poświęcenia. Jednakże w tej rzece nieszczęść pragnę wyławiać promyki nadziei, które pokazują, że każda tragedia może nieść ze sobą wizję lepszego jutra. Coś takiego stworzyła Ewa Wnuk i choć jej książka potrafi wbić sztylet w serce czytelnika swoją atmosferą, zdradami bohaterów czy niemocą płynącą z Igrzysk… To jednocześnie skrywa się w niej wola przetrwania i walki o swoje JA. Nawet będąc na skraju, nadal pragniemy walczyć.
Idealnie przedstawiają to bohaterowie książki. Choć historia jest nimi przepełniona, to mamy szansę poznać każdego z nich i od razu poczuć do nich sympatię lub choć nutkę zrozumienia. Są kalejdoskopem charakterów i różnorodnością celów jakie nimi kierują – od miłości po wolność, ale też bogactwo i władzę. Autorka zarysowuje ich relacje i fantastycznie ukazuje jak niespodziewane wydarzenie – z natury brutalne – potrafi podzielić i złączyć ludzi w kryzysowej sytuacji. Jakie emocje nimi rządzą, gdy muszą stanąć przed trudnymi wyborami lub jak zareagują, gdy będą musieli skrzywdzić bliską dla siebie osobę… Serce mi się kraje, gdy wracam myślami do konkretnych bohaterów i mam ochotę zmienić ich los, ale jednocześnie nie, bo dzięki temu ta historia jeszcze bardziej do mnie przemawia.
Aczkolwiek do „Do nadejścia ciemności" to nie tylko bohaterowie, ale też ich relacje – rodząca się przyjaźń, wrogość, a nawet miłość! Choć przyznam, że w tym ostatnim przypadku kręcę trochę nosem na wątek miłości od pierwszego wejrzenia, to jednocześnie… Mam wrażenie, że jest to powolne rodzące się uczucie na podstawach wzajemnej fascynacji. A takie coś bardzo lubię… No, ale więcej nie piszę, bo sami musicie się przekonać!
Zaś dla fanów akcji, fabuły i świata przedstawionego, to spokojnie! Z pewnością znajdziecie w tym nutę tajemnic i zaskakujących rozwiązań, które z pozoru mogą wydawać się przewidywalne… Ale tak naprawdę prowadzą czytelnika w kozi róg. Fabuła wciąga i trzyma w napięciu prawie do samego końca, gdzie pozwala odetchnąć, aby tuż na sam koniec eksplodować i zostawić nas z pytaniami. CUDO.
Historia Vittorii pokazuje jak polska fantastyka potrafi jeszcze zaskoczyć i po prostu przynieść radość z czytania – choć trudno jest mówić o szczęściu, gdy serce krwawi z każdym nowym rozdziałem. Aczkolwiek każdy, kto uwielbia silne postacie, brutalny świat fantasy i tajemnice, wie że literatura rządzi się swoimi prawami, a my czytelnicy… Choć odczuwamy ból i smutek, to pragniemy go więcej, gdy jest zaserwowany w tak wspaniały sposób jak w „Do nadejścia ciemności”.