Bardzo lubię czytać Głowińskiego, pisze bowiem wspaniałym, bogatym językiem, to obecnie rzadkość. W tej książce przedstawia sylwetki kilkudziesięciu zmarłych już humanistów znanych mu osobiście. Pisze autor z wielką kulturą, ale szczerze, nie ukrywa słabostek i ciemnych stron życia swoich znajomych. We wstępie napomyka, że ma w swoich zbiorach 220 szkiców biograficznych, mam nadzieję, że wszystkie zostaną opublikowane.
Dla mnie książka jest przede wszystkim opowieścią o postawach polskich humanistów, szerzej intelektualistów wobec komuny. Ciekawie pisze Głowiński o pokoleniu, które przeżyło młodość w czasie II Wojny, a potem w większości zaczadziło się marksizmem. Jak mawiał jeden z bohaterów książki: przespali się z partią, ja bym raczej powiedział: dali d...y partii, ale potem w większości się z tego romansu wymiksowali i zachowywali się przyzwoicie, czasami heroicznie. Trudno zatem ocenić ich postawę jednoznacznie.
Weźmy notę o Kazimierzu Wyce (1910-1975), który po wojnie jednoznacznie opowiedział się za marksizmem i stał się – obok Żółkiewskiego i Kotta – jedną z głównych postaci w polonistyce. Po 1956 r. porzucił marksizm i nigdy: „nie doznawał potrzeby rozrachunku czy choćby powiedzenia skromnego słówka „błądziłem”. Postępował tak, jakby tej smutnej epoki w jego życiorysie nie było.” Zachowywał się potem przyzwoicie, był dobrym szefem. Konkluduje Głowiński szkic tak: „Był najbardziej i najwszechstronniej utalentowanym polskim historykiem literatury w XX wieku. I umiał, mimo wielu przeszkód i wielu załamań, swój wspaniały talent wykorzystać.”
Zwraca uwagę szkic o Andrzeju Wasilewskim (1928-2009), najpierw żołnierzu AK, później gorliwym partyjnym aparatczyku. Ale Wasilewski był przede wszystkim długoletnim dyrektorem PIW-u: „Za rządów Wasilewskiego PIW był oficyną znakomitą, dzięki niemu ukazała się duża liczba wybitnych dzieł literackich, a także książek naukowych i eseistycznych z różnych dziedzin.” Zatem znowu postać niejednoznaczna.
Zaś opowieść o Stefanie Żółkiewskim (1911–1991) zaczyna się tak: „Stefan Żółkiewski był komunistą. Stefan Żółkiewski był człowiekiem godnym szacunku. Zdaję sobie sprawę, że w naszych czasach do niewielu osób można odnieść w sposób odpowiedzialny taką sekwencję zdań.” Dobrze potem Głowiński uzasadnia powyższe stwierdzenia.
Jest tam więcej ciekawych portretów. Wyróżnia się piękny szkic o Irenie Sendlerowej; dzięki niej autor przeżył okupację. Znakomity jest portret Teresy Torańskiej, która zresztą przeprowadziła wywiad z Głowińskim.
Siłą rzeczy książka tchnie melancholią, bo pisze Głowiński sporo o ostatnich latach swoich znajomych i przyjaciół, czasie znaczonym cierpieniem i chorobą. Jest też kilka szkiców biograficznych dość zdawkowych, zwłaszcza pod koniec książki.
W sumie to bardzo ciekawa książka przywracająca sylwetki ludzi wartych zapamiętania i pokazuje, że trudno ich oceniać zero-jedynkowo.