Czy istnieje jakiś przepis na szczęście? Taka receptura, która nie pozwoli nam się nigdy smucić, a tylko radośnie przeżywać każdy dzień... Chyba jeszcze nikt nie poznał jej składu i najprawdopodobniej nie pozna, bo według mnie taka mikstura nie istnieje. Cierpienie, smutek to nieodłączne elementy życia, które możemy tylko i wyłącznie nauczyć się znosić. Jak? Tego może nas nauczyć jedenastoletnia dziewczynka...
Po śmierci ojca Pollyanna trafia na wychowanie do surowej, oschłej ciotki Polly. W ponurym dotąd domu, a nawet w miasteczku wraz z przyjazdem dziewczynki pojawia się iskierka radości. Mała sierotka zdobywa serca wszystkich mieszkańców, nawet tych najsmutniejszych, dzięki pogodzie ducha i swojej niezwykłej grze w radość.
Historia stworzona przez panią Porter przybliża nam postać dziewczynki, której śmierć rodziców ani inne trudności w życiu nie są w stanie załamać. Wciąż pozostaje ona radosnym dzieckiem i swoim uśmiechem zaraża wszystkich wokoło. I może jest to naiwna powiastka, która nijak wpisuje się w naszą rzeczywistość, ale z pewnością nie można odmówić jej uroku i tego, że pozwala nam odnaleźć w sobie wewnętrzne dziecko - istotę, która spogląda na świat wrażliwym na radosne kolory okiem.
Bohaterowie tej książki są różni, jedni zgorzkniali i ponurzy, inni prostoduszni i weseli. Do tych pierwszych można bez wątpienia zaliczyć ciotkę Polly, panią Snow bądź pana Pendletona, ale reprezentantów drugiej grupy jest zdecydowanie więcej, chociażby przez fakt, że smutna część mieszkańców Beldingsville za sprawą wesołej podopiecznej panny Polly, po jakimś czasie dołączyła do radosnego grona. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że wszyscy bohaterowie wykreowani przez autorkę zasługują na uwagę, każdy z nich ma w sobie tę odrobinkę dobra, którą wystarczy tylko dostrzec, tak jak zrobiła ta Pollyanna.
Lektura powieści pani Porter była bardzo przyjemna, razem z główną bohaterką poznawałam nowych ludzi, przeżywałam zabawne przygody i z lekką tęsknotą myślałam o czasach, których nie dane było mi przeżyć. Oczywiście przy czytaniu tej książki udzielił mi się także wszechobecny w niej optymizm, którego największym źródłem była główna bohaterka - żywe srebro. Poza tym świetnie wyważone tempo akcji, nienużące opisy sprawiły, że ze smutkiem przewróciłam ostatnią stronę. Idąc za przykładem Pollyanny postanowiłam jednak znaleźć w tym dobrą stronę - dzięki temu, że skończyłam wcześniej czytać książkę, być może znajdę czas, aby pouczyć się do kartkówki z fizyki, która czeka mnie w tym tygodniu. Nie można też zapomnieć o nowym, wspaniałym wydaniu z którym miałam okazję się zapoznać, z pewnością zasługuje ono na uwagę. Duża, przejrzysta czcionka i piękna szata graficzna jeszcze umiliły mi chwile spędzone na lekturze.
"Pollyanna" to urocza i ciepła historia, która ma niesamowitą moc... Potrafi rozgrzać serce swoją prostotą i dać do zrozumienia jak miłe może być życie, gdy umie się dostrzegać w nim przejawy szczęścia, nawet te najmniejsze. Polecam tę powieść miłośnikom Ani z Zielonego Wzgórza i wszystkim tym, którzy potrzebują przyjemnej dawki optymizmu.