„Jesteśmy pokoleniem NIC. Nie mamy nic do powiedzenia poza obrazem. Tworzymy świat, którego nie ma. To jest nowa religia. Obrzędy są odprawiane za pomocą selfie stick.”
Na wstępie uprzedzę, że nigdy wcześniej nie czytałam książek autora. Bałam się. Obawiałam się, że Piotr C. będzie jednym z wielu polskich autorów, który mnie zawiedzie. Obawiałam się, że książka „To o nas” będzie kupą bełkotu w pięknym wydaniu, a obiecana komedia, wcale nie będzie mnie bawiła. W końcu pewnego dnia weszłam na pewien świetny blog czytelniczy „Co przeczytałam”. I nie ukrywam, że to za sprawą doskonale napisanej recenzji Dorotki skusiłam się tą pozycją.
Wszystko w dzisiejszym świecie sprowadza się do wielkości cycek, zawartości portfela i marki noszonych ubrań. Nie rozmawiamy z ludźmi i wcale nam nie przeszkadza pójść z zupełnie obcą osobą „w tango” (pisząc niewulgarnie).
Kobiety nakładają na swoje twarze trwały tynk, skubią brwi według najnowszej mody, noszą o rozmiar za małe ubrania, zaś uśmiech zastępują „kaczym ryjem”. Robią sobie super fotki, by przerabiać je w programach graficznych i umieszczać na Instagramie czy innym portalu społecznościowym. Do perfekcji doprowadzają sztukę oceniania ubioru mężczyzn, by znaleźć frajera, który zapewni im wygodne życie.
Mężczyźni robią z siebie debili na każdym kroku. Okłamują, manipulują, tak jak kameleony przybiorą każdą postać, by osiągnąć swój cel. A celem mężczyzny zawsze jest kobieta, którą pożądają. Po wszystkim zapominają nawet powiedzieć: „cześć”. A gdy spotykają ją na ulicy, pojawia się kolejny efekt deja vu i te głupie pytanie: „czy my się już nie poznaliśmy?”.
Książka „To o nas” opowiada o pokoleniu ludzi, dla których liczy się jedynie wygląd, forsa i popularność. Niestety w takich czasach żyjemy. Próżni, narcystyczni debile, dla których głównym zajęciem jest robienie z siebie „super fajnych” w wirtualnym świecie, zaś prędkość „wypalania ciętych ripost” mierzona jest stoperem.
Jestem introwertyczką, zaś moja rozmowa z drugim człowiekiem ogranicza się jedynie do słów: „dzień dobry” i „do widzenia”. Nie stroję się jak kukła, a w szafie mam kołtun czarnych ubrań, z którego nie potrafię wyodrębnić jednego. Nie mam telefonu i nie istnieję w tym fikcyjnym świecie. Więc, gdy czytałam tę książkę, kręciłam jedynie głową z myślą: „ludzie są teraz naprawdę takimi debilami?!” Mam wrażenie, że cała historia sprowadza się do tego, kto z kim idzie do wyrka. Czy jest naprawdę aż tak źle?
Dużo wulgaryzmów, jednak nie jestem wrażliwa, więc wcale mi to nie przeszkadzało. Ale szlag mnie trafiał, jak niemal na każdej stronie musiałam czytać o tych nieudanych zalotach bohaterów. Do zarzucenia mam także autorowi stworzenie bliźniaczo-podobnych bohaterów. I nawet jak poznałam historię głównej bohaterki, to i tak nasza Agatka zachowywała się jak Krzysiek w spódnicy. Ciekawszym zabiegiem byłoby wprowadzenie zróżnicowanych charakterów.
Bardzo podoba mi się poczucie humoru autora. O matulu, ile ja wylałam łez, chichrając się jak kretynka nad przeczytanymi słowami. To było genialne. Chciałam więcej tak świetnie zaserwowanej dawki śmiechu. Podobał mi się również świetnie poprowadzony wątek bohaterów: oboje się nie znają, ale ciągle ich życie się ze sobą splata, choć są tego nieświadomi. Trochę żałuję, że w tej historii nie było więcej takich poważnych rozmów, jak między Krzysztofem a Ewą. Brakowało mi tej mądrości życiowej, która powinna płynąć do czytelników. Niestety w większości komunikacja między postaciami wydawała mi się zbyt płytka.
„Mężczyźni nie rozumieją, że kobieta jeśli chodzi o uczucia, nigdy nie robi niczego na niby. Jak kocha to na sto procent. Jak nienawidzi, to, stary spierdalaj jak tylko daleko możesz.”