"Przyjaciele... Każda nastolatka w moim wieku ich posiadała. Ja natomiast miałam jedną, lecz wierną przyjaciółkę - samotność. Uważam, że nie zasługiwałam na to, by ktokolwiek się do mnie przywiązał."
Z powyższych słów wyziera bezbrzeżny smutek i rezygnacja. Ma się wrażenie, że autorka tych myśli jest całkowicie samotna, a co gorsza nie widzi w tym nic dziwnego, gdyż ma poczucie, iż nie zasługuje na bliskość drugiego człowieka.
To ktoś z tragicznie niską samooceną, nie widzący perspektyw na poprawę sytuacji, pogodzony z losem...
"Pogodzona z losem" to debiutancka powieść Marty Wiczuk, która aż kipi od takich emocji. Już okładka wywołuje w odbiorcy smutek i poczucie beznadziei. Nie trzeba zapoznawać się z opisem, by stwierdzić, że w trakcie lektury tej książki bez chusteczek się nie obejdzie. Z czystym sercem mogę potwierdzić, że tak właśnie jest. Czytając tę powieść niejednokrotnie czułam wilgoć pod powiekami. Naprawdę, nie sposób przejść obojętnie obok tej historii. W pierwszych fragmentach poznajemy młodą, osamotnioną dziewczynę - Rose, po której od razu widać, że dźwiga bagaż ponad swoje siły. Z początku nie wiemy dokładnie z czym mierzy się bohaterka, dopiero z biegiem czasu odkrywamy co ją trapi.
Dodam tylko, że jest to coś dużego kalibru...
Pierwsze spotkanie Rose z Tylerem nie należy do szczególnie udanych. Ba! Rzekłabym nawet, że było tragiczne. Jeden niefortunny wypadek i bohaterowie pochopnie wyciągają wnioski na swój temat, budując nieprawdziwy obraz własnej osoby. Zanim uda im się go zweryfikować, musi minąć trochę czasu. Postaciom od samego początku towarzyszy aura tajemnicy i dociekliwy czytelnik bardzo chce ją poznać. Przyznam, że z niecierpliwością przekładałam kolejne kartki książki, chcąc odkryć historię każdego z bohaterów. Gdy już mi się to udało, byłam zdruzgotana. Nie sądziłam, że los okaże się tak podły dla nich obojga. Jednak prawdą jest to co mówią, nie ma sprawiedliwości na tym świecie...
"Pogodzona z losem" to przejmująca powieść, po której lekturze człowiek zanurza się w smutku i trudno mu ponownie odnaleźć słońce na niebie. Niemniej, w tej książce znajdziemy też dobre momenty, sprawiające że czytelnikowi szybciej bije serce w reakcji na pozytywne wydarzenia. To historia o miłości przychodzącej w najmniej spodziewanym momencie, ale też i takiej, która dodaje sił. W powieści nie brak plastycznych opisów zbliżeń, pełnych romantyzmu i napięcia, jakie zwykle towarzyszy pierwszym razom. Autorka umiejętnie oddaje charakter relacji dwójki młodych, pogubionych ludzi, podkreśla ich niepewność oraz niską samoocenę, wynikającą z trudnej sytuacji rodzinnej.
Choć już w trakcie lektury spodziewałam się jaki będzie jej finał, mocno go odczułam. Moje serce rozpadło się na milion kawałków, których nie sposób posklejać. Dodam jeszcze, że z powodu ostatnich wydarzeń odebrałam tę historię bardzo osobiście, przez co emocje nią wywołane miały dużo większe natężenie. Myślę, że ta powieść pomaga zrozumieć pewne kwestie ludziom, którzy doświadczyli podobnych sytuacji. Zdaję sobie sprawę, że nie wszystkim przytrafił się dokładnie taki sam scenariusz, jednak głównie chodzi tu o wrażenia, jakie stają się udziałem człowieka w określonej sytuacji.
Serdecznie zachęcam do zapoznania się z tą przejmującą historią.
Moja ocena 9/10.