Świerczek kilka lat temu zadebiutował powieścią grozy pt. „Bestia”. W 2012 r. w sprzedaży pojawił się „Dybuk”, czyli historia zamachu na komunistycznego dygnitarza opowiedziana poprzez mieszanie powieści drogi z elementami romansu i wątkami jak z „Archiwum X”.
We wszystkich czytanych przeze mnie recenzjach książki, które ukazały się w Internecie, autorzy skupiali się na wątku przygodowo-filmowym „Dybuka”. Da się to zrozumieć, bo chyba nikt wcześniej nie wpadł na pomysł stworzenia cyrku morderców, w dodatku jakby wyciągniętych z muzeum osobliwości. Ale od nagromadzenia jaskrawych kolorów, przygód i nietuzinkowych postaci, umyka wątek w książce chyba najbardziej poruszający: poetycko-psychologiczny pamiętnik Aarona Stallmana.
Jest napisany z taka psychoanalityczną głębią, że poza elementami koloryzującymi przekaz, ma się wrażenie, że to zapis prawdziwych wydarzeń. Że historia żydowskiego chłopca zakochanego w polskiej dziewczynie, którą traci wskutek obojętnego okrucieństwa swojego idola, pomimo swego baśniowo-historycznego sztafażu, mogła wydarzyć się naprawdę. Świerczek w charakterystyce postaci Stallmana unika wyjaśnień. Nie opisuje procesu przemiany nadwrażliwego dzieciaka, skrzywdzonego rasowo-społecznymi przesądami, w maniakalnego mordercę. Zamiast analizy psychologicznej daje barwne obrazy i na pozór wyrwane z kontekstu zdania, które jednak samorzutnie układają się w spójny obraz bez łopatologicznego wyjaśniania odautorskiego. Przy czym, używane w tym zabiegu sceny są tak plastyczne, jakby autor malował słowami: dziewczyna w białej sukience z plamą krwi na podbrzuszu, blask słońca oślepiający Aarona, który wypala w nim resztki dawnej delikatności, esesman galopujący na czarnym koniu wzdłuż obozowego ogrodzenia...
W tych fragmentach książki pojawia się nowa jakość, odległa od historii zamachu na mordercę dzieci. Świerczek obrazami przedstawia nie tylko emocje i zdarzenia, ale umie nimi wyrazić skomplikowane refleksje. Jak w dziełach malarskich, w których treść przedstawiana ma być symbolem czegoś nienazwanego bezpośrednio. A to pozwala poruszyć poważne tematy nie poprzez mozolne przedzieranie się przez przegadane traktaty, ale przez malownicze skróty myślowe jak w japońskim haiku, tyle że zachowującym europejską barokowość opisu. Ta niebywała malarskość prozy Świerczka jest rzadkością we współczesnej literaturze, używającej słowa jak wytrychu do popchnięcia akcji. Sama nie wiem, gdzie szukać pierwowzorów takiego sposobu pisania pełnego skondensowanych obrazów pełniących rolę symboli rzeczywistości nieopisanej bezpośrednio, ale istniejącej w tekście nie poprzez słowa, ale impresje, które one budzą. Świerczek ożywia literaturę dziewiętnastowieczną z jej powiązaniem emocji i obrazów. Na szczęście robi to w telewizyjny sposób, daleki od opisowej manii Orzeszkowej czy Prusa. Już tylko za to należy mu się szacunek:)
Czytając „Dybuka” czułam żal, że Świerczek skupił uwagę na cyrkowej historii wyprawy skrytobójców. Szkoda, bo książka ożywiająca literaturę o korzeniach malarsko-poetyckich, może wylądować w przegródkach przeznaczonych dla horroru i sensacji.