Jeżeli grzyb kojarzy się komuś tylko z tym, co jest zaledwie owocnikiem niewielkiej grupy organizmów w ramach królestwa Fungi, to powinien tę książkę przeczytać. Jej autor, młody mykolog Merlin Sheldrake, ma ‘fioła’ na punkcie mikoryzy. I to nie tylko w konsekwencji testowana właściwości halucynogennych grzybów. „Strzępki życia” to dość nieskładna dydaktycznie lektura. Jej pewne partie daleko odbiegają od istoty formalnej publikacji, czyli opisu ekologii grzybów z dodatkiem podstaw ich biochemii. Znalazło się miejsce na ludzki wymiar interakcji z Fungi, po części w wymiarze naukowym. Pewne ‘wycieczki narracyjne’ grzeszą przesadnym subiektywizmem i meandrowaniem. Dość często Sheldrake traci walor poznawczy, szczególnie gdy rozpisuje się nad własnymi fascynacjami, grupami ‘fungologów’ różnej proweniencji. Jednocześnie nie można mu odmówić pasji, z jaką zabiera czytelnika do mykoryz, strzępków, porostów.
Może krótko rozwinę minusy. Po części to warsztatowe błędy młodego badacza, który szuka własnej formy wyrazu. Potoczysty język, kolokwializmy, powtórzenia i czasem dłużyzny podczas wikłania się w para-filozoficzne, językowe i historyczne analizy, mogą wzbudzać podejrzliwość co do wartości sporych partii książki. W dużym procencie w sposób uzasadniony. Symptomatyczny przykład. Za jednym z badaczy, prezentuje Sheldrake pogląd, że grzyby psylocybinowe (halucynogenne) stworzyły ludzką autorefleksyjność, język i duchowość. Rozumiem perspektywę człowieka, który testował na sobie stany euforii i wspiera je faktami z badań mózgu, w którym, podczas zażywania niektórych grzybów, aktywność poznawcza wzrasta. Nie sposób jednak zbudować na tym wynikania na polu fundamentalnej ewolucji mentalnej i kulturowej człowieka. Ten dość charakterystyczny przykład zbyt daleko idących uproszczeń w budowaniu holistycznej interakcji (po części w wyniku inspiracji potwierdzonej fantastycznej zdolności grzybów do budowania rozległych i wielowymiarowych ekosystemów) bywał męczący podczas lektury. Szeroka i naciągana narracja dotyczy nie tylko wielkich pytań kulturowych. Wielokrotnie miałem wrażenie, że autor pisał niektóre akapity podczas ‘wzmocnienia grzybo-halucyną’, bo można być nieco zagubionym wobec czegoś takiego:
„Trawa staje się trawą wyłącznie wtedy, gdy ma wsparcie grzybów żyjących w jej korzeniach. Czy to oznacza, że wszelka trawa jest grzybem? A skoro wszelka trawa jest grzybem i wszelkie ciało jest trawą – czy z tego wynika, że wszelkie ciało jest grzybem?”
Samo potraktowanie tematu grzybów z perspektywy ich natury – rozproszonej, wielopostaciowej, zbawiennej, zabójczej, wszędobylskiej – zasługuje na pochwałę. Brak systematyczności w prezentacji fizjologii grzybów, rekompensuje autor świetnymi przykładami detali splatania się grzybów z innymi organizmami w kompleks ekosystemowych realizacji. Wielokrotnie przypominana istota życia grzybów – zbudować mykoryzowe relacje z roślinami – przybiera formę klucza do ich zrozumienia. Sheldrake ma dla czytelnika w zasadzie jedną, rozłożoną na wiele konkretnych opowieści, myśl. Chodzi o podstawy przepływu materii ziemskiej, w której grzyby są niezbędnym elementem. Nie tylko fosfor i azot transportują strzępkami. Potrafią uzależnić od siebie termity, zabijać mrówki wplecione we własny cykl rozwojowy. Są niestrudzonymi ‘terraformerami życia’ otwartymi na trawienie niedopałków papierosowych czy ropy. Dają się modelować w przydatne ekonomicznie formy. Stanowią więc jedną z ważniejszych alternatyw poszukiwania równowagi globalnej w antropocenie. To kluczowy, choć chaotycznie podany, wątek książki. Szkoda, że mykolog jednocześnie piętnując antropomorfizacje, sam w nie ucieka w innych miejscach. Szuka daleko idących analogii (o czym było wyżej), przez co traci jasność zasadniczego przekazu.
„Strzępki życia” mogłyby być dwukrotnie mniej obszerną książka, gdyby wybrać z niej wartościowe formalnie partie. Należy nieco zawiesić krytycznego spojrzenia na opisy produkcji przez studentów grzybów 'do odlotów', detale wypraw po włoskie trufle, analizy zacierów, itd. To niewątpliwy fragment pasji Sheldrake’a, który jednocześnie równie żarliwie pochyla się nad wyprawami w poszycie lasów równikowych i ‘całodzienne nurkowanie’ w glebę by śledzić cieniutkie nitki strzępek konkretnych organizmów. Tym można się zarazić, a przynajmniej wczuć w pasjonujący świat grzybów i ich badaczy. Praca nie przytłacza formalizmami i technikaliami. Raczej należy zachować ostrożność wobec dywagacji luźno korelujących się z mykologią. Warto te tropy myślowe traktować jako osobistą ofertę światopoglądową autora. Wtedy lektura, z dość rwanej i lekkiej opowieści, może okazać się wciągająca. Dobrym dydaktycznie pomysłem było dodanie kolorowej wkładki. Jest bardzo mocno związana z kilkunastoma niesamowitymi opowieściami ze świata grzybów. Solidnie rozbudowujące narrację przypisy również zasługują na pochwałę. Jest tam co czytać.
Na koniec drugi cytat. Specyficzny sposób widzenia świata przez autora, dobrze chyba prezentuje kilka zdań z epilogu. Jest w nich zogniskowana emocjonalna forma i treść całej opowieści:
„Teraz, gdy ta książka powstała, mogę przekazać ją grzybom, aby ją rozłożyły. Wezmę egzemplarz, nawilżę go i nawiozę grzybnią boczniaka ostrygowatego. A kiedy ta przeżre się przez wyrazy, stronice i wyklejki i wystrzeli owocnikami z okładek, zjem je. Z innego egzemplarza usunę kartki, zamienię je w miazgę i za pomocą słabego kwasu rozłożę celulozę w cukry. Do ich roztworu dodam drożdży. A gdy sfermentują w piwo, wypiję je i tak domknie się cykl.”
DOSTATECZNE z małym PLUSEM – 6.5/10