Wiesz za co lubię literaturę science fiction? Za jej granice. A konkretniej za jej płynność (jak na ponowoczesne czasy przystało). Chodzi o linię oddzielającą to, co niby natury realnej, ale kto wie, czy nie innej w niedalekiej przyszłości? No właśnie! Tego typu powieści powinny poruszać zmysły i samą wyobraźnię. I w tym przypadku cel został osiągnięty. Chociaż… nie do końca.
.
Książka autorstwa S. Artymiuka pt.: „Dalvonah. Drepcząc w wojennym popiele” jest lekturą niepozorną. Akcja czasami nabiera zawrotnego tempa, a miejscami wydaje się dłużyć w nieskończoność. Tę dysharmonię rekompensuje jednak wielowątkowa fabuła, która niejednokrotnie zadziwia swoją elastycznością, jak również irracjonalnością. Stworzony w powieści fantastyczny świat jest pełen różnorodnych barw. Czytelnik odnajdzie tu wzmianki o smokach, magach, wielokulturowych konfliktach, jak i w miarę szczegółowe wprowadzenia do historii wyimaginowanych krain czy tajemniczych wspólnot. Co więcej, zauważalną inspiracją w twórczości Artymiuka są, klasyczne na ten moment, dzieła fantastyki, takie jak: „Władca Pierścieni” i „Gra o tron” – co w moim odczuciu było dość wyczuwalnym motywem w wielu fragmentach (przykładem są również wymyślone nazwy, jak „spis Zaurona” – a może Saurona?). Ponadto moją uwagę przykuły terminy przywołujące na myśl symbole masońskie i okultystyczne. Narracja natomiast została poprowadzona z paru punktów widzenia, a dokładniej z perspektyw różnych bohaterów – których notabene jest masa, aż czasem ciężko jest załapać „kto jest kim” i jakie są jego atrybuty. Nie mniej jednak powieść nie jest płytką historią o jakichś wyimaginowanych wojownikach z przy- lub przeszłości, a porusza zagadnienia nam współczesne i uniwersalne, m.in.: ludzkich słabości, gorączki władzy, namiętności, programowania umysłów, stratyfikacji społecznej bądź modyfikacji genetycznych.
.
Powieść została podzielona na fragmenty odpowiadające dominującej w danym momencie narracji. Postacie zostały opisane w sposób… nierównomierny. Niektóre mogłam sobie wyobrazić lepiej, inne gorzej. Przykładowo, przy postaci Scelpiona aż prosiło się o coś „ponad” – ale wiadomo, trzeba się cieszyć tym, co jest i tak zrobiłam. Natomiast niedosyt pozostał. Ponadto, czasami niektóre informacje, wprowadzane niekoniecznie do wątków głównych, a bardziej jako tło, zaburzają obraz powieści, moim zdaniem. Raz opowieść idzie gładko i elegancko, niczym kot chadzający nocą do swojej miski, a nierzadko pewne detale zasypują czytelnika, który bezradnie próbuje poskładać wszystko w całość. Na pewno przemyślanym elementem książki jest dołączony słowniczek z terminami wymagającymi wyjaśnienia czy przypomnienia. Chociaż, niekiedy i to nie wystarcza by w pełni pojąć przesłanie chwili. Jeśli już o plusach mowa, to również szkic mapy mnie zachwycił i od razu przywołał (znów) na myśl mojego ukochanego „Władcę Pierścieni”. Oj, zdecydowanie, autor jest fanem Śródziemia. Co więcej, styl pisania Artymiuka jest naprawdę przystępny. Odczuwalne jest wykształcenie filologiczne i zamiłowanie do wątków politycznych. Całość pisarska nie jest może wybitna (przyznam, jestem wymagająca), ale na zadowalającym poziomie.
.
Z drugiej strony, miałam wrażenie niekompletności. Czasem niektóre elementy powodowały chaos czytelniczy, innym razem brakowało jakiegoś komentarza czy dopowiedzenia. Zaznaczę jednak, że jest to moje subiektywne zdanie. Chaos i czasochłonna dezorientacja towarzyszyły mi cyklicznie podczas lektury. Nie jestem jednak pewna co było tego przyczyną – na pewno nie brak skupienia uwagi (^^).
.
Słowami podsumowania, książka ma swoje wady i zalety, co jest normalne. Przeważają jednak pozytywy, w tym: styl autora, wielowątkowość, rozbudowana fabuła, niektóre sylwetki bohaterów, motywy zaczerpnięte z klasyków gatunku (ale nie wklejone metodą ctrl+c, ctrl+v), głębia poruszanych problemów społecznych. Ocenę końcową obniżam z powodu zaistniałego zamieszania wokół całości, braku spójności niektórych wątków pobocznych, nierównomierność tempa akcji, niedopracowanie paru postaci. Lektura jest do przeczytania, jak myślę, „na raz”. Aczkolwiek, kto wie? Może kiedyś jeszcze do niej wrócę…
.
Psst! Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl – za co serdecznie dziękuję :)