Isabel Allende - jedna z najpoczytniejszych chilijskich pisarek, której książki zostały przetłumaczone na wiele języków. Pracowała także jako tłumaczka, dziennikarka i nauczycielka. Jest autorką takich powieści jak między innymi Dom duchów, Miłość i cienie, czy Ewa Luna.
Jest rok 1770 i dwudziestoletni Toulouse Valmorain dociera na Saint-Domingue. Z powodu śmierci ojca jest zmuszony zająć się plantacją trzciny, która zapewnia mu nie tylko dochody, ale także pozycję społeczną. W niedługim czasie przekształca zrujnowane gospodarstwo z przymierającymi głodem niewolnikami w najlepiej prosperującą plantację na wyspie. Któregoś dnia wyjeżdża w interesach na Kubę, gdzie poznaje swoją przyszłą żonę - Eugenię. To właśnie dla niej Volmorain urządza dom, kupuje potrzebne sprzęty oraz dziewięcioletnią Zarité, nazywaną Tété - Mulatkę, która od tej pory ma pełnić rolę służącej jego małżonki.
Dziewczynka szybko musi przystosować się do życia na plantacji. Jest to brutalny świat, w którym niewolnicy nie mają żadnych praw. Na jej oczach umierają z wyczerpania i chorób. Ona sama też nie ma łatwego życia. Gwałcona i wykorzystywana przez Volmoraina w końcu rodzi mu pierwsze dziecko, które od razu zostaje jej odebrane. Pomimo ogromnej rozpaczy, jaką może zrozumieć tylko matka, która straciła dziecko, Zarité nadal pozostaje posłuszna swojemu panu. Codziennie znosi upokorzenia, marząc skrycie o wolności. Nawet nie podejrzewa, że marzenie to wkrótce się spełni, ale czy przyniesie jej prawdziwe szczęście? I jak potoczą się jej dalsze losy?
Najważniejszą kwestią w tej książce jest problem niewolnictwa. Allende zabiera nas do świata, w którym o losie człowieka decyduje kolor skóry. Niewolnicy są przede wszystkim tanią siłą roboczą, nie mają uczyć i godności, nie czują bólu ani smutku. Ich życie jest bezwartościowe. Ważne jest też według mnie ukazanie miejsca kobiety w ówczesnym społeczeństwie. Dzięki genialnie nakreślonym postaciom, możemy się dowiedzieć nie tylko jak wyglądało życie niewolnic, ale także kobiet z wyższej klasy społecznej.
Nie zdradzę więcej szczegółów, żeby nie odbierać nikomu przyjemności z lektury. Powiem tylko, że książkę, pomimo dużej objętości czyta się bardzo szybko. Już od pierwszych stron autorka wprowadza czytelnika w fascynujący świat, pełen tajemniczych wierzeń i rytuałów. Nawiązuje do nich sam tytuł. Podmorska wyspa oznacza bowiem mistyczne miejsce, gdzie mieszkają loa (duchy) i gdzie po śmierci trafia ludzka dusza. Wiele słów pozostawiono w oryginale, co tylko potęguje magiczny klimat powieści. Allende porusza trudny temat niewolnictwa, wzbogacając swoją historię w wiele pobocznych wątków, które sprawnie ze sobą splata. W bardzo plastyczny sposób opisuje realia życia na plantacji, sytuację niewolników, ale też bogatych właścicieli ziemskich. Postaci są barwne, bardzo realistyczne i ciekawie skonstruowane. W zasadzie każda z nich jest inna i każda zasługuje na uwagę. Dużym plusem jest też według mnie sposób narracji. Historię poznajemy bowiem z perspektywy wszechwiedzącego narratora oraz samej Zarité. Dzięki takiemu zabiegowi możemy zrozumieć powieść w sposób bardziej pełny. Na uwagę zasługuje również piękna i przyciągająca wzrok okładka.
Ja osobiście jestem zachwycona tą powieścią. Wprawdzie jest to moje pierwsze spotkanie z tą autorką, ale już wiem, że nie ostatnie. A do lektury zachęcam każdego bez wyjątku, bo nawet najlepsza recenzja nie jest w stanie oddać genialności tej powieści.