Dlaczego sięgnąłem po tę książkę? Po prostu posłuchałem Stephena Kinga, który zachwalał ją swego czasu takimi słowy: "Częściowo jest to opowieść kryminalna, częściowo zaś gotycka historia z Południa - nigdy jeszcze nie czytałem czegoś podobnego. Pod taflą jeziora przeraziło mnie do szpiku kości a jednocześnie całkowicie usatysfakcjonowało mnie płynnością narracji, postaciami i poczuciem humoru. Chryste, to jezioro będzie mnie nawiedzać w koszmarach!"
A jakiego jeziora tak panicznie boi się nasz ulubiony Mistrz Horroru? Otóż jest to jezioro na południu Stanów Zjednoczonych, niedaleko miejscowości Sutherland w stanie Georgia. Rządzący miasteczkiem Eric Sutherland postanowił niegdyś zalać część doliny aby w ten sposób utworzyć tytułowe jezioro, które miało z kolei umożliwić powstanie pobliskiej elektrowni, zapewniającej Sutherlandowi dostatni żywot. Jak głosi miejscowa legenda, jedna z rodzin zamieszkujących dolinę nie zgodziła się na sprzedaż swojej ziemi w związku z czym postanowiono po prostu zalać ich dom i nikt o nich od tego czasu nie słyszał... za to pod taflą jeziora można od czasu do czasu dostrzec światła zatopionego domostwa. Nic nie jest jednak tak proste jak się może początkowo wydawać. Do chaty nad jeziorem przybywa John Howell, dziennikarz przeżywający zarówno twórczy jak i małżeński kryzys, a jego zawodowy instynkt nie pozwala mu siedzieć w miejscu, zaczyna więc krok po kroku wyjaśniać tajemnicę jeziora: dręczą go niepokojące wizje, urządza w chacie seans spirytystyczny, naraża się Sutherlandowi rozpytując o tę sprawę miejscowych, zaprzyjaźnia się z niewłaściwymi osobami, sypia z niebezpiecznymi kobietami - a większość zabawy dopiero przed nim.
Trzeba przyznać, że autorowi udaje się bardzo dobrze oddać klimat miasteczka - każdy powrót do lektury to dla czytelnika niemal rzeczywisty powrót do chaty nad Jeziorem w Sutherland. Nieźle też wychodzi pisarzowi trzymanie nas w napięciu, choć niestety nie wykorzystuje on tej umiejętności zbyt często: w zasadzie tylko środkowe fragmenty powieści - kiedy to jedna z bohaterek stara się wykraść ważne dokumenty z sejfu - stanowią taki wręcz hitchcockowski przykład suspense'u. W pozostałych scenach Woods albo stara się widza zaszokować (choćby obrazowym opisem czaszek roztrzaskanych strzałami z dubeltówki), albo też rozładowuje napięcie niespodziewaną sceną humorystyczną - co jest oczywiście zaletą tej powieści i, jak pamiętamy, także za tę umiejętność Stephen King tak chwalił Woodsa. Weźmy scenę, w której główny bohater włamuje się do biura Sutherlanda: atmosfera jest bardzo poważna, wiadomo, że sporo ryzykuje skoro właściciel biura jest podejrzany o likwidowanie wszystkich, którzy próbują mu stanąć na drodze. W pewnym momencie, kiedy nasz bohater jest już w środku, zaczyna szczekać pies, w oddali widać światło latarki, więc nie pozostaje nic innego jak uciekać z miejsca przestępstwa; zwierzę jest jednak szybsze i po krótkim czasie dopada mężczyznę; oto opis: "John przystanął i zamierzył się na psiaka latarką w nadziei, że go wystraszy. Ale gdzie tam, a John nie potrafił się zdobyć na uderzenie zwierzaka - to yorkshire terier. Wyjątkowo rozczulający".
Jeśli więc chodzi o poczucie humoru i umiejętność tworzenia ciekawych postaci - całkowicie się z Kingiem zgadzam; "Pod taflą jeziora" to na pewno powieść, do której chętnie się wraca, bardzo zaskakująca (szczególnie ostatnie parę stron!) i umiejętnie napisana. Czy jest jednak aż tak przerażająca? Moim zdaniem - zupełnie nie. Oczywiście są tu pewne niepokojące elementy i przez pewien czas wydaje się, że będzie to opowieść o duchach, ale naprawdę nie zauważyłem tu ani jednej sceny, która mogłaby zostać uznana za "przerażającą"; zresztą sam bohater stwierdza w pewnym momencie, że jego wizje i sny na jawie nie tyle go przerażają co każą mu szukać do nich klucza. I chyba takie też było raczej zamierzenie autora: zaintrygować nas - a nie przestraszyć. Tak więc, choć lubię tę powieść, to fanom horroru spragnionym historii dziejących się nad jeziorem polecałbym najpierw "Krainę Cieni" Petera Strauba lub "Worek kości" samego Kinga.