"Zima w Małej Przytulnej" już za mną, a tym samym ostatnia jak na razie wizyta w tej niepozornej urokliwej mieścince gdzieś nieopodal Gdańska. Na szczęście Magdalena Witkiewicz nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa i być może za jakiś czas zaprosi nas ponownie w gościnne progi Małej Przytulnej.
Tym razem miasteczko otulają świąteczne aromaty cynamonu, goździków i suszonych pomarańczy. Zima zagościła tu na dobre, zbliża się Boże Narodzenie, a w sercach mieszkańców tętnią emocje. Dom pod starym dębem stoi pusty, gdyż Tomek wyjechał na swoje wymarzone studia. Malwina, Halina i Balbina doglądają posesji i dbają o to miejsce pod nieobecność właściciela. Każda z seniorek wreszcie żyje własnym życiem, ich codzienność nabiera kolorów. Pewne tajemnice z przeszłości zostają wyjaśnione, ale mamy też kilka nowinek. Niespodziewanie w Małej Przytulnej pojawiają się nowi goście - para Francuzów, z którymi Laura poznała się przed laty podczas pobytu w Paryżu. Przyjeżdżają niby na chwilę, ale z pewną misją i... zostają na dużo dłużej. W domu na rozstaju dróg również szykują się zmiany, szczęście kwitnie i wkrótce Gabrysia będzie miała rodzeństwo. Jednym słowem w Małej Przytulnej wciąż się dzieje.
Czas świąteczny w Małej Przytulnej to prawdziwa sielanka. Ta urokliwa mieścinka ma w sobie tyle ciepła i magii, że czaruje nimi czytelnika o każdej porze roku. A grudzień jest tu po prostu wyjątkowy. Dałam się uwieść szczególnemu nastrojowi i pozytywnej energii, jaka bije że stron powieści. Po raz kolejny ujęła mnie bardzo Gabrysia swoim pomysłem wysłania pocztówek z życzeniami do wszystkich mieszkańców miasteczka. Uch, pokochałam tę dziewczynkę... Dla każdego miała dobre słowo i niczym święty Mikołaj starała się potraktować swoje życzenia do sąsiadów bardzo osobiście. Wzruszyłam się. To przede wszystkim dzięki niej, a nie za sprawą wspólnej Wigilii i niezapowiedzianych gości Boże Narodzenie w Małej Przytulnej zyskało taką cudowną atmosferę.
Cieszę się, że Magdalena Witkiewicz postanowiła pozamykać pewne wątki rozpoczęte w poprzednich częściach. Tym samym wszystkie trzy powieści tworzą pewną całość. Warto jednak zauważyć, że zimą do Małej Przytulnej przyjeżdżają nowe osoby, które dopiero próbują się tu zadomowić, a to daje nadzieję na kolejne spotkanie z bohaterami. Może pewnego dnia...
Autorka potrafi ciekawie kreować bohaterów. Nie są to anonimowi ludzie, jakich spotykamy na co dzień na ulicy, jakby tylko na chwilę, ale osoby na swój sposób wyjątkowe. I mimo, że tworzą szerokie i różnorodne grono, to każdy z nich jest potrzebny, niezastąpiony i równie ważny. Dzięki temu mamy szansę zżyć się z nimi, zaprzyjaźnić, a potem... zatęsknić.
Tym razem we wstępie do każdego rozdziału otrzymujemy garść informacji na temat zwyczajów bożonarodzeniowych w różnych częściach świata. Bardzo mnie to zaciekawiło i zaintrygowało tym bardziej, że o niektórych obyczajach w ogóle wcześniej nie słyszałam.
Oczywiście nie wszystko wyszło idealnie. Zauważyłam drobne zgrzyty, niektóre momenty jak ciąża Laury, czy postać Pierra - Francuza nie do końca mnie przekonały, ale nie będę się czepiać szczegółów. Przyzwyczaiłam się też chyba do tych szczęśliwych zbiegów okoliczności, które są udziałem bohaterów. Albo było ich mniej, albo przestały mnie razić.
Cały cykl o Małej Przytulnej oferuje czytelnikowi wyjątkowy czas spędzony nie w gronie bohaterów, ale wśród przyjaciół. Piękna, wzruszająca, optymistyczna opowieść, która wprowadza w dobry nastrój i skłania do refleksji. Napisana lekko i z humorem jest idealną propozycją na każdą porę roku. Przepełniona wiarą, nadzieją i miłością pozwala uwierzyć w dobro, które wraca. Wizyta w Małej Przytulnej to skuteczna terapia.