"(...)Wychowawczyni(...) po chwili przemówiła:
- Zapiszcie temat lekcji. Głos miała strasznie niewyraźny. Jakby się jej język kleił do podniebienia.
-Dzisiaj będzie o mózgu - wybełkotała, szczerząc zęby. Chwyciła kredę i koślawymi literami napisała na tablicy: MUSK. Zastanowiła się chwilę i dopisała: JE DOBRY.
-Mózg, ghe, ghe, je dobry. Zapamiętajcie"
Pewnie jeszcze zanim zerknęliście na tekst, Waszą uwagę przyciągnęła okładka, mylę się? I słusznie, bo jest nietuzinkowa. No, przyznajcie mi się, kiedy ostatnio trzymaliście w ręku prawdziwą kasetę?
Cztery lata temu to właśnie tytuł i okładka nakłoniły mnie do zapoznania się z tą książką. I nie rozczarowałam się, a wręcz przeciwnie: zostałam pozytywnie zaskoczona. A teraz wracam do lektury i zamiast się nudzić - znajduję nowe smaczki.
Poznajcie Modrzewa, Małą, Budzigniewa, Nietopyra i Krzywego. Nastolatków, którzy chodzą do Liceum w Cielęcinie, a po godzinach... cóż - spotykają się na działkowej altance, piją wino, palą skręty (Krzywy to właściwie je pochłania każdym porem skóry), grają w erpegi, playstation i... przeżywają różne niesamowite przygody. Na przykład stają się gwiazdami rocka, są świadkami inwazji obcych i rozpylenia broni biologicznej, która zamienia ludzi w zombie. Jakby tego było mało, któregoś dnia cała paczka próbuje zwalczyć w swoim małym, zapyziałym, zacofanym miasteczku ewolucję faszyzmu i młodocianych skinheadów!
I teraz możecie powiedzieć: "O matko! Jakie to beznadziejne! Takie opowiadania powinno chować się do szafy albo palić! O tak, palić byłoby najlepiej!" - bo z takim zdaniem spotkałam się już nie raz, nie dwa. Nawet po mojej recenzji ustnej wielu mi zarzucało, że znowu nadinterpretuję przeciętny bełkot autora. A co ja na to? "Rock'n'roll, bejbi!" (I gdybym miała pod nosem sernik, to zapewne w tym momencie wtarłabym temu osobnikowi w twarz - kto czytał książkę, wie do jakiej sceny się odnoszę).
"- Cześć - przywitało mnie odbicie. - Zajebiście dziś wyglądasz.
- Nie podlizuj się - mruknąłem (...).
- Zawsze wyglądasz zajebiście - powiedziało. - W końcu zawsze tak samo jak ja."
Moim zdaniem zbiór opowiadań Piotra Rogoży jest idealną satyrą na polską rzeczywistość. Pokazuje w krzywym zwierciadle wszystkie współczesne modele nastolatków w bardzo przejaskrawionym miasteczku. A jeśli ktoś w to nie uwierzy, to przecież zawsze pozostaje humor! A w tej książce jest go pełno i sięga wysokiego poziomu. Nie ma też w niej miejsca na nudę i monotonię, "Święty Anzelm-od-śmierci" wzrusza i jest opowiadaniem jak najbardziej "na serio". Ja płakałam, przyznaję się bez bicia.
Książka ma formę albumu muzycznego, zawiera 10 utworów literackich, w tym Intro, Outro i Bonus Track. A co składa się na tę rewelacyjną kasetę?
Mamy bunt młodzieńczy pełną gębą, punkową anarchię? Mamy! Mamy psychodelę z rozbryzgującym się po ścianie grzybem w roli głównej? Zaliczone. Mamy dziwny, pokręcony koszmar senny jak z obrazów Dali'ego ("Jajo")? Mamy. To może brakuje seksownej kobiety? A gdzie tam, zajrzyjcie do "Wielkiego Powrotu Von Keisera" lub "Rock'n'roll, bejbi". W tym drugim opowiadaniu nie zabrakło również miejsca na prawdziwą rockową demolkę!
"To jak?" - zapyta ktoś - "Macie seks i rocka, a dragi gdzie?" -"Kochany" - odpowiem - "Poczytaj sobie o Krzywym... "
"(...) Na biwaku Krzywy wyglądał dokładnie tak, jak teraz. Marihuanę palił nałogowo od czwartego roku życia i THC weszło w trwałą reakcję z jego DNA. Jeśli kiedyś będzie miał dzieci, to prawdopodobnie urodzą się już upalone. Krzywy był po prostu przykładem doskonałej symbiozy człowieka z konopią indyjską. "
"-Widziałeś resztę? - zapytałem.
- Tylko Krzywego, jakieś pół godziny temu. Musiał zdrowo inhalować, bo rytmicznie tłukł głową w dąb, a minę miał przy tym natchnioną. Kompletne ignorował próby nawiązania kontaktu.
Westchnąłem. Naprawdę miałem dość."
Macie ochotę na coś niewymagającego? Na zanurzenie się w jednej wielkiej psychodeli ze szczyptą cynicznego humoru i zimnym prysznicem w postaci jednego, jedynego poważnego opowiadania? Przyznam, że ja będę do tych utworów wracać często - nic tak bardzo mnie nie rozluźnia.
Pięć.