Przesadziłem z oczekiwaniami. Sięgałem po „Plebanię” z nadzieją, że dowiem się z tej książki czegoś, czego bym nie wiedział. Że mnie zaskoczy, zbulwersuje, zaszokuje. Nic takiego nie nastąpiło.
Artur Nowak ukazuje prawdziwe oblicze polskiego (i nie tylko) Kościoła katolickiego, który de facto jest sakrobiznesem, mafią niemającą nic wspólnego z wiarą w Boga i jej szerzeniem. Duchowni to zwykli ludzie, nierzadko niewierzący. Wielu z nich ma serdecznie dosyć życia w sutannie i chętnie by je porzuciło, ale nie robi tego, bo poza byciem księdzem ludzie ci nic nie potrafią i na zwykłym rynku pracy są bez szans.
Ci, którym na plebaniach dobrze, mają się jak pączki w maśle – szczególnie proboszczowie. Wikary może bardzo źle trafić i stać się podwładnym skąpego tyrana, nierzadko chama, a nawet osobnika niezrównoważonego psychicznie. Posłuszeństwo jest w Kościele cnotą najważniejszą. Jeśli ksiądz jest posłuszny, może dopuszczać się dowolnych występków i żadna kościelna kara go przeważnie nie dosięgnie. Co najwyżej przeniesienie.
Ogromny odsetek kleru to geje. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że hierarchowie, bardzo często również „lewandowi”, tępią LGBT jak tylko się da. Sprzeczność? Nie do końca. Pewien biskup, uczęszczający na terapię do seksuologa wraz z kochankiem, znacznie młodszym od niego księdzem, wyjaśnił ten dualizm w prosty sposób: „bo my się kochamy, a oni chcą się tylko pieprzyć”.
Geje szaleją w swoim gronie, korzystają z usług specjalnych masażystów i męskich prostytutek. Heteroseksualni bez większej żenady mają kochanki, a z nim dzieci. W tym miejscu autor stara się wyjaśnić czytelnikowi, dlaczego wbrew woli większości księży w Kościele wciąż panuje celibat. Otóż dlatego, że dopóki księża mają kochanki, a nawet dzieci, nic strasznego – oprócz „zgorszenia” się nie dzieje. Naczelna kościelna zasada brzmi: róbta, co chceta, byle się nie wydało. Gdyby jednak pojawiły się żony, mogłyby nieźle namieszać, bo z kochanką można się liczyć albo nie, ale z żoną już trzeba. Żony stawałyby na drodze posłuszeństwa sutannowych. Co gorsza, dzieci księży dziedziczyłyby z mocy prawa ich majątki, często spore.
I tu się z autorem nie zgadzam, bo w kościele protestanckim celibatu nie ma, a instytucja jednak funkcjonuje i ma się nieźle.
Bardzo liczyłem na to, że dowiem się różnych ciekawostek, jakie przez lata pracy w środowisku duchownych autorowi udało się zgromadzić. I owszem, trochę takich jest, ale całą resztę stanowią historie wzięte z prasy i portali internetowych, a więc powszechnie znane, jak choćby gejowska orgia na plebanii w Dąbrowie Górniczej.
Całość jest więc o wiele słabsza, niż się spodziewałem. To jedna z wielu książek Artura Nowaka i sam autor przyznaje, że pisząc ją, korzystał z poprzednich. Produkcja masowa, rzec by można. Przeciętna i do szybkiego zapomnienia.
No, chyba że ktoś czytał do tej pory wyłącznie książki i prasę katolicką, a wiedzę o świecie i Kościele czerpał z Radia Maryja i TV Trwam. Taki ktoś nieźle się podczas lektury zdziwi.
I pewnie w nic nie uwierzy, bo przecież Kościół jest święty i basta.