Dawno już nie czytałam tak żenującej bzdury. Po horrorze o zmutowanych żabach atakujących ludzi nie należy się oczywiście z zasady spodziewać zbyt wiele, ale taki temat można rozwinąć albo sensownie, konstruując jakieś uzasadnienie dla całej sprawy, albo bez sensu. Tu niestety mamy do czynienia z tym drugim przypadkiem.
Pokrótce: znawca płazów spod Białegostoku sprowadza do rodzinnej miejscowości afrykańskie żaby w celu ich hodowli i przeprowadzania na nich eksperymentów prowadzących do stworzenia człowieka-żaby. Ale, jak to wyjaśnia syn naukowca
Człowiek-żaba był na tyle głupi, że nawet nie wymawiał półsłówek.
Pomijając pytanie, czemu ów nieszczęsny mutant miałby się posługiwać półsłówkami zamiast słowami, nie bardzo wiem, po kiego grzyba w ogóle tworzyć taką hybrydę, ale to chyba jedna z wielu rzeczy, których autor też nie wie. Naukowiec decyduje się więc tylko na procedury powodujące rozrost żab do niebywałych rozmiarów. Syn naukowca wykorzystuje sytuację, by rozpocząć handel żabimi udkami. Gdy rozmiłowany w żabach ojciec protestuje, zostaje przez swego potomka otruty. Po jego śmierci żabia kolonia wymyka się spod kontroli, zwłaszcza, że wśród podopiecznych obu hodowców znajduje się wyjątkowy okaz - osobnik wymarłego prehistorycznego gatunku Beelzebufo ampinga, którego wszystkie żaby uważają za króla. Pierwsze ataki na ludzi spowodowane są (chyba?) głodem, kolejne - celowym dążeniem do eksterminacji.
Powyższy scenariusz zlepiłam mozolnie z kawałków informacji rozsianych po tekście, bo jakichś spójnych wyjaśnień trudno się w niej doszukać. Najwięcej miejsca zajmują w książce szczegółowe, wielostronicowe opisy pożerania ludzi przez żaby, przemawiające być może do miłośników slasherów czy gore. Ja niestety albo się nudziłam, bo ileż można czytać o zjadaniu kolejnego mięśnia czy wygryzaniu kolejnej kostki z ciała, albo zastanawiałam się nad niezwykłą żywotnością ofiar, które na wpół zjedzone wciąż jeszcze próbowały stawiać opór czy uciekać. Podobnie na końcu mamy człowieka z odstrzeloną połową mózgu, który jest w stanie poruszać się, widzieć i myśleć. Też chyba jacyś mutanci, ci dobrzy ludkowie spod Białegostoku.
Zawsze powtarzam i będę powtarzać to do znudzenia: horror czy szeroko pojęta fantastyka może pozwolić sobie na wiele, ale kiedy już autor zdecyduje się na jakąś wersję wydarzeń, to potem powinien przedstawiać je posługując się żelazną logiką i dbać, by każdy element pasował do pozostałych. Tu niestety logiki i spójności zabrakło. Afrykańskie żaby, przyzwyczajone do zwrotnikowego klimatu, bez trudu radzą sobie w październikowym chłodzie Podlasia. Autor sprawdził różne wiadomości dotyczące Beelzebufo, czy też zadziornicy włochatej, bo to właśnie ten gatunek masakruje mieszkańców Czarnego Stawu i okolic, ale każe się przedstawicielom tego ostatniego rozmnażać w kopcu z suchych patyków i liści, najwyraźniej zapominając, że cechą płazów jest rozród w wodzie - i to mimo że wcześniej w jednej ze scen pojawiają się kijanki. Najbardziej bezsensowne jest jednak to, że żaby, które ponoć poddane zostały tylko mutacjom zwiększającym ich wielkość i masę, przedstawione zostały jako rozumujące, porozumiewające się i znające abstrakcyjne koncepcje istoty, obdarzone w dodatku nadnaturalnymi wręcz mocami destrukcji. Kilkukilogramowa żaba jest wszak... nadal żabą, tylko dużą, tymczasem odgryza ludziom kończyny jak T-Rex. A sam Król to pradawna istota, pamiętająca jeszcze dinozaury, zdolna rozdeptać na miazgę traktor, której kule się nie imają. Może zamiast zawracać czytelnikowi głowę herpetologią, trzeba było po prostu zrobić z niego żabiego demona?
Postaciami też się autor nie popisał. Wiadomo, że w tego typu horrorze większość z nich służy tylko do efektownego zejścia z tego świata, więc pewne rzeczy można sobie darować. A tutaj, zanim młody kierowca zostanie pożarty przez żaby w swoim aucie, przez trzy strony opowiada nam się o jego ojcu, sparaliżowanym wskutek nieudanej próby samobójczej. Po co? Nie wiadomo, ojciec więcej się nie pojawi. Jednym z głównych bohaterów jest policjant, który ponadto jest seryjnym mordercą. I co? I nic. Nie ma to wpływu na jego zmagania z żabami. I tak dalej.
Napisane jest to wszystko drętwym, pełnym usterek językiem. Niekiedy odnosi się wrażenie, że autor nie zna znaczenia słów, jakich używa. W stopce figuruje osoba odpowiadająca za redakcję i korektę i o ile muszę jej przyznać, że książka nie razi literówkami i błędami interpunkcyjnymi - co się chwali - to należało jeszcze porządnie poprawić tekst stylistycznie. I wyperswadować autorowi koślawe zapowiedzi okropnych rzeczy w stylu "jej, jej, co to zaraz będzie":
Gdyby tylko wiedział, że tego październikowego ranka tak brutalnie zginie, nigdy więcej nie ruszyłby alkoholu i przeprowadził się jak najdalej stąd, by tylko nie doświadczyć takiej śmierci, jakiej on skosztował.
Daję dwie gwiazdki zamiast jednej, bo był to debiut i może autor lepiej postarał się przy kolejnej powieści. Ale i tak radzę tę żabią awanturę omijać szerokim łukiem.