"Niewidzialni"odebrali mi mowę. MI! Oczytanemu i zakopanemu w książkach nałogowemu czytelnikowi. Zaniemówiłam ze słowami w sobie. Płakałam też w sobie, do wnętrza, bo niemoc blokowała wszystko. Emocje mną wstrząsnęły. I zapytasz dlaczego? Dlaczego, skoro to dramat społeczny, dramat, gdzie prawie nic się nie dzieje, bo co się może dziać na wyspie o wymiarach kilometr na sześćset metrów?
Że to śmieszne..
.Ale ta powieść ma w sobie coś, ma potencjał skryty właśnie na tej kamienistej wyspie norweskiej, niedaleko Loftów, w tym zimnym klimacie, który nie szczędzi swoich mieszkańców. Sztormy potrafią zniszczyć wszystko, zrównać z ziemią, zdewastować, by potem odejść i zostawić zgliszcza. Odpływ zabiera deski z zatoki, niszczy cumy, uprawy, zabija zwierzęta. To kataklizm, który... hartuje ludzi. Rodzina Barroy musi zmierzyć się i z klimatem i z sobą samym. żyją tu własnym trybem pracy wyznaczanym wschodem i zachodem słońca. Horyzont - oto wyrocznia. Ich przebywanie ze sobą każdego dnia, ich niemrawe rozmowy, niedokończone zdania i myśli, które szybko się pojawiają i nie chcą odejść, a które wiercą dziurę w żołądku. Życie nie oszczędza nikogo. Ludzie płakali, uśmiechali się, dorastali, gubili zabawki, umierali.. I nadal tak się dzieje bez względu na to, czy to stały ląd, czy wyspa w archipelagu innych jej podobnych.Dorastają dzieci, starzy umierają. Świat żyje nadal.
Jacobsen stworzył, ba - wykreował świat, który mnie całą wypełnił. Uzupełnił.
Zamieszkałam na wyspie i często łapałam się na tym, że uciekam za dom, kucam oparta plecami o dom, tuż pod oknem w kuchni i płaczę. Płaczę w ukryciu, by nie pokazać innym, że jestem słaba, wrażliwa, czy że coś się złego stało. Popłaczę na zewnątrz, nie do środka, potem wytrę oczy i wrócę do codzienności.
A jak to pisze Jacobsen?
„A w ciepły dzień późnego lata szara morska mgła potrafi nagle pojawić się jak ściana na horyzoncie, nadpełznąć powoli, powijając kolejne wyspy niebieskoszarą ciemnością, pochłonąć i otulić wszystko i wszystkich zimną, wilgotną kołdrą. Tam, gdzie wcześniej mieli swobodny widok na wszystkie strony, teraz nie dostrzegają nawet własnych owiec, stojaków z sianem, krzaków, latarni ani lśniącego domu na Barroy, widzą jedynie kilka źdźbeł tuż przy stopach i łzy perlące się na nich, chociaż deszcz nie pada. Mgła przynosi ciemność w środku dnia, zaćmienie słońca i utratę wzroku. Odkładają narzędzie, milczą, otulają się cieplejszym ubraniem, przysiadają na kamieniu i pozwalają myślom bawić się wewnętrznym światłem, tak jak ślepiec patrzy w głąb siebie, bo nie potrafi inaczej, znajdują wspomnienie albo przebłysk czegoś, czego nie umieją nazwać i czym nie mogą się podzielić z innymi ani sami wykorzystać. Kiedy przestaje działać wzrok, wyostrzają się inne zmysły, czuć intensywną woń pokrzyw, bagna, wodorostów i mokrej wełny, mgła jest słona jak morze, które ją zrodziło, zimna pieszczota obcego dotyku na skórze, i chociaż edredony wyłażą na brzeg i rozpościerają skrzydła nad polem, a owady i zwierzęta milczą tak jak ludzie, mgła przynosi ze sobą dziwny odgłos, szum jak szum morza w muszli, odgłos martwego szczura ciągniętego przez suchy śnieg.Ale mija ledwie godzina, czy dwie i już słońce wszystko to niszczy; kiedy się pojawia kilka stopni dalej na północ, najpierw przypomina gotowane oko dorsza we mgle, potem staje się coraz bardziej żółte i złociste, aż w końcu rozrzedza i unicestwia woal, na powrót uwalnia wzrok, który rozbiega się jak dzikie konie we wszystkie strony. Czują się wtedy, jakby ich dzień pracy skrócił się o połowę albo jakby dostali zupełnie nowy dzień wepchnięty w środek tego starego – i znów mogą chwycić za kosy.”
Coś wspaniałego
100/10