Tej wyspy nie spotkacie na żadnej mapie, a jednak istnieje – tuż obok Nowej Zelandii wśród Archipelagu Wysp Cooka. Już od pierwszych stron chłoniemy cały egzotyczny klimat tej niewielkiej wyspy, czujemy zapach grillowanych papugoryb podawanych z limonką i mlekiem kokosowym, słuchamy maoryskich pieśni intonowanych wśród wieczornych ognisk. Wśród tej społeczności żyje Kiona, której rodzina zajmuje się poławianiem czarnych pereł. Gdy pewnego dnia u wybrzeży wyspy rozboje się mały jacht, wraz z nim przybywa Erick. Dla Kiony dotychczasowe życie ulegnie diametralnej zmianie. Wraz z przybyciem nieznajomego zaczną piętrzyć się pytania- skąd Szwed u wybrzeży Manihiki leżącej na drugim końcu świata? Kim tak naprawdę jest i jakie sekrety skrywa?
Początkowo bohaterka usilnie wzbrania się przed wszechogarniającym ją uczuciem względem przybysza, unika kontaktów, nie chce by mieszkańcy spotkali ją w towarzystwie Szweda.Szwecja wydawała się Kionie niezwykle odległym krajem, dopóki Atlas Świata nie uświadomił jej, że wszystkie morza świata są ze sobą połączone. Erick zainteresował kobietę opowieściami o swoim kraju, dał jej bliskość jakiej nigdy wcześniej nie zaznała, otworzył przed nią świat nieznanych dotąd uczuć, dzięki niemu nauczyła się czekać i tęsknić. Już wkrótce pomiędzy bohaterami wybuchnie namiętnie uczucie, które będzie trwać aż do momentu, gdy po mężczyznę zgłosi się jego pracodawca. Od tego momentu bohaterka będzie musiał a zmierzyć się z samotnością oraz wieloma pytaniami, które pozostawił po sobie jej ukochany. Kobieta postanawia wyruszyć w samotną, pełną niebezpieczeństw podróż, aby odnaleźć Ericka i odpowiedzieć na stawiane w głowie pytania dotyczące jego przeszłości. Czy bohaterce uda się ta samotna próba? Tego wam już nie zdradzę.
Rarotonga, Los Angeles, Londyn, Dar Es Salaam (Afryka), Szwecja, Hades (Wyska Atiu) – taką podróż odbędzie Kiona, przyznam, że nieco mnie zszokował pomysł autorki, gdyż wychowana na farmie pereł dziewczyna nie posiadała żadnego wykształcenia, znała tylko język lokalny, a zjeździła pół świata. Bohaterka nie zdaje sobie sprawy jakie zagrożenia czyhają na młodą, naiwna dziewczynę. Ale nie bez powodu nadano jej imię Kiona, które oznacza dużą ćmę, brzydkiego owada, który często gubił się i trafiał w sieci pająka – w przenośni bohaterka nie raz wpadnie w zastawioną na nią pułapkę.
Powieść łączy w sobie wiele gatunków, ale najbliżej jej do kategorii obyczajowej, autorka uraczyła nas w niej odrobiną zagadki kryminalnej, thrillera i szczyptą romansu. Zatem fani kryminałów z nagłymi zwrotami akcji mogą czuć się rozczarowani, wątek kryminalny pojawia się dopiero w drugiej połowie książki.
Osobiście najbardziej urzekła mnie historia, która dzieje się docelowo na wyspie Manihiki, uwielbiam takie egzotyczne klimaty, a do tego lekki język jakim operuje Liza Marklund sprawił, że całość pochłania się w ekspresowym tempie. Natomiast druga część opowieści, w której bohaterka podróżuje po różnych krajach w celu poszukiwania ukochanego wydaje mi się niezbyt udanym zabiegiem. Z naiwnej mieszkanki Manihiki przeistacza się w kobietę o cechach samego James`a Bonda, a odkrywanie kolejnych zagadek idzie jej niebywale sprawnie, podobnie jak zjednywanie ludzi do siebie. Nie chce w żaden sposób do tej lektury was zniechęcać, ale wydaje mi się mało realna ta podróż, spodziewałam się, że cała książka pozostanie utrzymana w tym a la tropikalnym tonie.
Jaki będzie finał całej przygody – czy Kiona odnajdzie ukochanego i powróci na wyspy – koniecznie przeczytajcie. Całość opowiedziana niespiesznie, a powolne tempo z pewnością przypadnie do gustu wielbicielom stopniowo rozwijającej się akcji, ja póki co należę do wytrwałego grona czytelników i śledziłam cała historię, aż do ostatniej strony.