Rzetelnie napisana biografia Jana Himilsbacha, tego najsławniejszego proletariusza kultury PRL-owskiej, obecnie kompletnie zapomnianego. Bohater książki, człowiek z nizin społecznych, sierota, który zaznał domu poprawczego, włóczęgostwa, więzienia, był z zawodu kamieniarzem. W wieku dojrzałym zaczął pisać opowiadania, wydał kilka tomów. Grał też w filmach, do legendy przeszła jego rola w 'Rejsie' wraz z Maklakiewiczem, wspomnijmy też rolę w 'Wniebowziętych', również z Maklakiewiczem.
Przede wszystkim był jednak Himilsbach duszą towarzystwa PRL-owskiej Warszawki, wszyscy go znali, on znał wszystkich: „Panował swoisty snobizm na Himilsbacha. Każdy, kto chciał zaszpanować w towarzystwie, powinien pochwalić się, że pił z nim wódkę.” A wskoczył w swój czas, bo „Istniało wtedy takie odgórne zapotrzebowanie na robotników, którzy rzucają łopaty i chwytają za pióra.”
Książka ma tak naprawdę dwóch bohaterów. Jednym jest Himilsbach, drugim wódka, był bowiem bohater książki alkoholikiem chyba od zawsze, nie ma chyba strony w książce, w której nie mówi się o wódce, pijaństwie, kacu, imprezowaniu itd. Mamy masę anegdotek na ten temat, które niby fajne, ale... Weźmy oto taką sytuację. Jedzie Himilsbach wraz z Romanem Śliwonikiem do jakiegoś małego miasteczka na wieczór autorski, przedtem Himilsbach się upił. I oto „Podczas długiej przemowy przedstawiciela lokalnych władz Himilsbach wyraźnie czujący się coraz gorzej, puścił na niego pawia. I wyjaśnił: „Tak pan p...li, że rzygać się chce”. No cóż, fajnie się to czyta, ale uczestniczyć w zdarzeniu nie chciałbym...
Książka jest apoteozą tego pijackiego stylu życia, mniej się mówi o innej stronie ciągłego pijaństwa i imprezowania: kace, przemoc fizyczna, upadek moralny, zniszczone zdrowie, przedwczesna śmierć. Tak właśnie było z Himilsbachem. Wspomina Ernest Bryll: „W schyłkowym okresie zrobił się nudny, rozpadał się właściwie.(...) przykro mi było na to patrzeć, podobnie jak na alkoholowy rozpad wielu moich kolegów.” I jeszcze: „wódka powoli zabijała błyskotliwego Himilsbacha. Stawał się wulgarny, zaczepny. Mówił bełkotliwie.”. Zmarł w wieku 57 lat.
Pytanie, co zostało po tym pijanym towarzystwie? Raczej niewiele, po Himilsbachu chyba tylko role filmowe. W książce zamieszczono parę jego opowiadań napisanych stylem dość topornym, ratuje je tylko lumpenproletariacka egzotyka.