Dan Simmons, to Autor, którego fanom szeroko rozumianej fantastyki i literatury grozy, nie muszę przedstawiać. Ale przecież może tak się zdarzyć - to zdarzenie potraktujmy czysto hipotetycznie - że trafi tu ktoś, kto nie jest w temacie lub dopiero zaczyna przygodę z tego rodzaju literaturą i za cholerę nie wie kto to jest Dan Simmons i z czym faceta połączyć. Jeszcze dwa lata temu sam tego nie wiedziałem, więc luz. I gdyby ktoś mi wtedy wspomniał, że to laureat m.in.: World Fantasy Award, British Fantasy Award, Locusa czy Hugo, przyjąłbym to do wiadomości, ale z pewnością nie zrobiłoby to na mnie większego wrażenia, bowiem do wszelkiego rodzaju nagród podchodzę zupełnie neutralnie, żeby nie napisać: obojętnie. Zdecydowanie szybciej zachęci mnie opinia zwykłego czytelnika niż zawodowca, bowiem ze "zwykłym czytelnikiem" łatwiej jest mi się identyfikować. A więc moja przygoda z Simmonsem zaczęła się od "Terroru", później był "Hyperion" i jego kontynuacja, które tylko utwierdziły mnie w przekonaniu, że Simmons to nie tylko wybitnie uzdolniony pisarz, ale również twórca, który nie lubi gatunkowych szufladek. W swoim dorobku ma zarówno powieści grozy, fantastykę naukową, jak i powieści historyczne. To również specjalista od gatunkowych koktajli, ale nade wszystko to znakomity budowniczy klimatu. Sami więc rozumiecie, że gdy dowiedziałem się, że wydawnictwo Vesper szykuje się do wznowienia debiutanckiej powieści Simmonsa, pojawił się u mnie spory apetyt. Bardzo chciałem zobaczyć od czego to wszystko się zaczęło.
"Pieśń bogini Kali" to powieść z roku 1985. To właśnie za nią Simmons w roku następnym otrzymał World Fantasy Award. Z kolei na pierwsze polskie wydanie Czytelnicy musieli czekać kolejnych osiem lat. Teraz Vesper wydał to po swojemu: w twardej oprawie, w nowym tłumaczeniu, z ilustracjami i posłowiem. Ale o czym właściwie jest ta książka? Hmmm... To osadzona w latach '70 mroczna i duszna opowieść o Kalkucie. Tak uważam. To miasto gra tu główną rolę. Miasto podnoszące się z gruzów wojny, zatęchłe, śmierdzące, nędzne, ale przede wszystkim mroczne i złe. Simmons fenomenalnie oddał atmosferę Kalkuty tamtego okresu, nakładając na to dodatkowo filtr grozy. W tę scenerię wrzucony zostaje Robert Luczak, dziennikarz, literat, a przy okazji Amerykanin polskiego pochodzenia. Luczak przybywa do Kalkuty wraz z żoną i malutką córeczką, z zadaniem pozyskania praw do publikacji najnowszego poematu hinduskiego poety M. Dasa. Problem w tym, że Das kilka lat temu zniknął bez śladu, a niektórzy nawet uważają, że facet jest trupem. Po przyjeździe do Kalkuty, Luczak zupełnie nieświadomie (przynajmniej z początku) daje się wciągnąć w mroczną intrygę, w której nie bez znaczenia wydaje się bardzo stary kult bogini Kali, który z kolei - choć nasz bohater zupełnie nie zdaje sobie z tego sprawy - przeżywać w zrujnowanej Kalkucie swój renesans.
Ogólne wrażenie? Bardzo pozytywne. Pomijając kilka niedociągnięć, wybaczalnych u debiutanta, "Pieśń bogini Kali" to powieść grozy, która szarpnęła u mnie kilka czułych strun i sprawiła, że niemal od razu dałem się wciągnąć w tę czarną dziurę, jaką była przedstawiona przez Simmonsa Kalkuta. A trzeba to zaznaczyć, odtworzył ją bardzo szczegółowo, z wnikliwością, jaką znam z innych jego powieści, jak choćby wspomnianego już wyżej "Terroru". Miejsce akcji ma fundamentalne znaczenie, jeśli chodzi o odbiór powieści, jest równie istotne jak maczeta dla Jasona Voorheesa czy charakterystyczne znamię na głowie Damiana Thorna. Bez tego nie byłoby legendy. Bez brudu Kalkuty nie byłoby "Pieśni bogini Kali".
Jeśli zaś chodzi o fabułę i bohaterów... Sama intryga jest dość ciekawa, chociaż mam wątpliwości czy jakiś wydawca wysłałby na drugi koniec świata swojego człowieka i jego rodzinę tylko po to, aby ów człowiek podpisał umowę wydawniczą z... poetą. Dziś to raczej niemożliwe, ale czy w latach '70 poezja, zwłaszcza hinduska, naprawdę tak dobrze sprzedawała się w Stanach? Mam wątpliwości. Rozumiecie o co mi chodzi? Wydawnictwo wysyła gościa i jego rodziną do odległych Indii, opłaca im lot, hotel, płaci Luczakowi wcale niemałą pensję i jeszcze przeznacza jakąś sumę na kupienie praw do publikacji. To musiało byś sporo hajsu, a inwestycja miała się przecież zwrócić. I właśnie tu rodzi się mój sceptycyzm: czy to by się komuś opłacało? Ale dobra, niech będzie, jakoś trzeba było zawiązać intrygę i popchnąć to do przodu - sprawić, że nasz bohater trafi w miejsce przeznaczenia. Tempo fabuły jest raczej powolne, ale właśnie w tej powolności widzę swoisty urok i magnetyzm tej powieści. Znaczące przyspieszenie następuje dopiero pod koniec tej historii, a sam finał należy do tych zdecydowanie mocnych. W dodatku Simmons bardzo ostrożnie dawkuje grozę. Oczywiście, ona jest cały czas wyczuwalna, wisi w powietrzu niczym małe wyładowania przed nadejściem wielkiej burzy, ale Autor nie epatuje tą grozą, a wszelka brutalność i obrzydliwości są jak najbardziej uzasadnione. Wszystko to (no prawie wszystko) składa się na bardzo udany debiut i początek imponującej kariery pisarskiej, którą z przyjemnością śledzę i wypatruję kolejnych pozycji spod pióra Dana Simmonsa, bowiem uważam, że są wyznacznikiem literackiej jakości.
Na sam koniec, chciałbym napisać jeszcze kilka zdań o nowym polskim wydaniu. Od razu chcę się przyznać, że jestem vesperofilem. Uwielbiam ich książki i przyjście każdej kolejnej sygnowanej logo Vesper, to dla mnie małe święto i cieszę się wtedy jak dziecko. Tutaj również Vesperowa ekipa stanęła na wysokości zadania. Przede wszystkim - co należy potraktować jako plus - zdecydowano się zachować format poprzednich powieści Simmonsa wydanych przez Vesper. Za wszystkie ilustracje odpowiedzialny jest Maciej Kamuda, który z tego co się orientuję w tym roku rozpoczął stałą współpracę w Wydawnictwem. Bardzo lubię prace tego Artysty. Cechuje je jakaś taka, hmmm... mroczna i pierwotna dosłowność. Ponadto otrzymujecie posłowie Piotra Gocieka, który przede wszystkim opowiada o początkach kariery Dana Simmonsa, ale także analizuje jego literacki debiut.
Fanów Autora nie muszę zachęcać do lektury, zresztą pewnie już jesteście po. Ten tekst kieruję bardziej do tych, którzy dopiero chcą zacząć przygodę z tym Pisarzem. Myślę, że "Pieśń bogini Kali" jak najbardziej nadaje się na pierwsze spotkanie. W moim przypadku był to "Terror", który serdecznie polecam, ale gdybym zaczął od tej pozycji, z pewnością zachęciłaby mnie po sięgnięcie po inne tytuły Dana Simmonsa, bowiem Dan Simmons już od pierwszej powieści dał się poznać jaką Autor wybitny, którego twórczość zapada w pamięć.
https://mroczne-strony.blogspot.com/