Darynda Jones została okrzyknięta największą sensacją ostatnich lat. Nie wiem przez kogo i pewnie się tego nie dowiem, ja jednak bym jej tak nie nazwała. Do rzeczy jednak.
Były już wampiry, wilkołaki, były elfy, karły też przeżyły ostatnio renesans... Żeby było oryginalnie - co powiecie na kostuchę? Ale nie taką stereotypową. Na próżno szukać czarnej szaty z kapturem spod którego wychyla się szkielet, kosy też nie znajdziemy - wbrew temu co pokazuje okładka. Kostucha stworzona przez Daryndę Jones, to młoda, lekko zbzikowana pani detektyw, która co drugi dzień zbiera łomot od okolicznych zbirów, a w snach jest nawiedzana przez seksownego faceta (wątku erotycznego ostatnio nie da się uniknąć w książkach). Pewnego dnia znajduje w nogach łóżka kolejną zbłąkaną duszę, która proponuje jej rozwikłanie morderstwa trzech prawników - w tym swojego.
Dawno nie miałam do czynienia z tak przerysowanymi postaciami. Zabieg, który miał na celu wzbudzenie sympatii do pani detektyw, sprawił że wydaje się ona śmieszna - podkreślam - śmieszna, bo niestety autoironia i sarkazm używane w nadmiarze tracą swój pierwotny efekt. Jej pyskatość i narracja doprowadzały mnie chwilami do szewskiej pasji - trzeba jednak wiedzieć, że Charley Davidson ma dwie natury - ale mała, zagubiona, dwudziestokilkoletnia kobieta też mnie do siebie nie przekonała. Kostucha miała być chyba jedną z tych oryginalnych postaci, które kochają całe rzesze. Stała się za to jedną z tych irytujących bohaterek, którym ma się ochotę zamknąć buzię na kłódkę. Dziwi mnie też jej zawód - co to za pani detektyw, która całą pracę zwala na asystentkę, a sama nie robi nic prócz rozmawiania ze zmarłymi?
Niestety to nie koniec pozornie intrygujących postaci. Kolejną jest Reyes - tajemniczy mężczyzna ze snów bohaterki. Oczywiście zły chłopiec okazuje się mieć złote serce i być szalenie przystojnym synem Szatana. O jego mrocznej naturze i tajemniczości nie trzeba wspominać. Mamy do czynienia z kolejnym schematycznym bohaterem ostatnich lat. Nie zrozumcie mnie źle, absolutnie nie mam nic przeciwko tworzeniu takich mężczyzn, choćby na potrzeby fikcji literackiej, ostatnio żyję jednak z przeświadczeniem, że każdy kolejny staje się nudniejszy. Skończy się to tym, że niedługo żaden książkowy amant nie wywoła ciarek u czytelniczek.
Nie mogłam dojść do tego, który wątek jest głównym. Zagadka kryminalna czy poszukiwanie przez bohaterkę informacji o samej sobie? Obydwa się niwelowały, w efekcie żaden mnie nie zainteresował. Nie miałam problemów z robieniem sobie przerwy od "Pierwszego grobu po prawej", zwłaszcza kiedy przypominałam sobie jak wychwalano tę powieść. Miałam się śmiać do rozpuku, tymczasem raptem kilka razy zachichotałam.
Trzeba jednak oddać sprawiedliwość autorce - spod jej pióra wyszło coś lekkiego, przy czym nie sposób się męczyć. Napisana przystępnym językiem powieść przyjemnie umila czas i kiedy nic innego nie pojawia się na horyzoncie może być całkiem niezłą alternatywą, choć oryginalny w niej jest tylko temat kostuchy.