Muzyka zawsze była ważnym elementem mojego życia. Moją pierwszą, wielką muzyczną fascynację przeżyłam w wieku trzynastu, może czternastu lat. To było istne szaleństwo. Nirvanę pokochałam od pierwszych nut „Smells Like Teen Spirit”. Ich muzyka była głośna, hałaśliwa, zbuntowana i przede wszystkim wkurzała rodziców. Legenda Cobaina tylko dodawała całości romantyzmu, osobliwości, szczypty niesamowitości, uzmysławiała mi, że fajnie jest być outsiderem. Od tamtej pory minęło ponad dziesięć lat, Nirvanę wspominam i słucham z sentymentem, ale gdybym musiała wskazać najważniejszych dla mnie muzyków, to Dave Grohl, a nie Kurt Cobain, znalazłby się w pierwszej piątce.
David Eric Grohl urodził się 14 stycznia 1969 r. w Warren w stanie Ohio, ale jego korzenie sięgają Europy (jego pradziadek, John Grohol, pochodził z terenów dzisiejszej Słowacji). Dave był inteligentnym, wesołym oraz nadaktywnym dzieciakiem. Rozpierająca go energia nie pozwoliła mu usiedzieć na miejscu. Mama dała się namówić i wykupiła synowi lekcje gry na gitarze z nadzieją, że nowa pasja uchroni go od kłopotów. Jednak już po pół roku chłopak uznał, że lekcje są nudne i przerwał naukę. Zamiast tego postanowił założyć swój pierwszy zespół. To jedna z pierwszych informacji, które znaleźć można w biografii genialnego muzyka „Dave Grohl. Oto moje (po)wołanie”. W całej książce wątków osobistych wcale nie ma tak dużo, bo autor publikacji Paul Brannigan, amerykański dziennikarz muzyczny, a prywatnie przyjaciel Grohla, nie wchodzi w życie Dave’a z butami. Dziennikarz unika brukowych plotek, taniej sensacji, nie próbuje na siłę zszokować czytelnika, ale skupia się na faktach i muzyce. W końcu to właśnie muzyka jest tutaj najważniejsza.
Książkę „Dave Grohl. Oto moje (po)wołanie” trudno nazwać typową biografią. Tytułowy bohater choć jest stale obecny, to nie zawsze widać go na pierwszym planie. Początkowo Brannigan koncentruje się na historii punk rocka, przywołuje najważniejsze zespoły lat 80. XX wieku, omawia fascynacje Dave’a i początki jego muzycznej drogi. Trudno mówić o Grohlu bez wspominania Nirvany, dlatego też duża część publikacji poświęcona została kapeli Cobaina, konflikcie w zespole, trudnych relacjach z Courtney Love, a w końcu reakcji muzyków na samobójczą śmierć wokalisty. W końcu autor dochodzi do początków Foo Fighters. Omawia pierwsze reakcje środowiska muzycznego na nowy projekt Grohla, śledzi trasy koncertowe, przedstawia kulisy powstawania kolejnych albumów i ich recenzje.
Wbrew pozorom ogromna ilość faktów przytoczona w publikacji nie przytłacza czytelnika. Autor posługuje się barwnym językiem, dzięki temu lektura książki jest ogromną przyjemnością. Gdzieś w tle cały czas słuchać muzykę, która jest przecież wszechobecna w życiu bohatera biografii. Paul Brannigan podszedł do swojej pracy bardzo poważnie i ta powaga jest wyczuwalna. Zabrakło mi jakichś anegdotek, wesołych przerywników, opowiastek o wygłupach Grohl’a i jego kolegów. W końcu Dave jest wyjątkowo zabawnym i sympatycznym człowiekiem, nie na darmo zyskał sobie łatkę najmilszego rockmanem świata. Innym minusem jest fakt, że w historii Nirvany za dużo jest Cobaina, a za mało Grohla. Historię zespołu znałam już z wielu książek, które czytałam na temat Kurta, może dlatego liczyłam na to, że na legendarną kapelę spojrzę oczami Dave’a. Mimo wszystko muszę przyznać, że autor omówił historię grupy w sposób ciekawy i rzetelny, nie dał się ponieść emocjom, zachował maksymalny obiektywizm. Większość publikacji dotyczących Nirvany, które czytałam przed laty składała się głównie z łzawych opowiastek grających na emocjach małolatów, które są niczym innym, jak dokładaniem kolejnej cegiełki w budowaniu legendy Cobaina.
Lektura książki „Dave Grohl. Oto moje (po)wołanie” była dla mnie bardzo osobistym przeżyciem. Dzięki niej poznałam bliżej jednego z moich ulubionych muzyków, a także odbyłam sentymentalną podróż wstecz do lat moich pierwszych muzycznych miłości. Ile zostało we mnie tej dziewczyny w trampkach, trochę za dużej koszulce, z plecakiem poobszywanym naszywkami z ukochanym zespołem, z narzuconą na ramiona flanelową koszulą, którą tata przyniósł z kopalni jako odzież roboczą? Zadziwiająco dużo. Ręcznie robiony sweter w czarno-czerwone paski, który moja ciocia zamówiła dla mnie u koleżanki, a który wygląda dokładnie tak samo jak ten, który nosił Cobain, trzymam w szafie do dziś. Tak z sentymentu. Jednak Nirvany słucham rzadko. Za to Foo Fighters niemal codziennie. Nie mogę sobie przypomnieć kiedy po raz pierwszy usłyszałam „Learn To Fly”, „Best Of You”, czy „Everlong”. Nie wiem jako to się stało, że muzyka Grohla weszła w mój krwioobieg, zapisała w pamięci teksty piosenek, uzależniła mnie od głosu wokalisty. Bo Dave jest artystą totalnym, który osiągnął już chyba wszystko. Nie musi nikomu udowadniać, że jest kimś więcej, niż tylko perkusistą Nirvany. Nie umniejszając zasług Kurta, w mojej opinii Grohl jest lepszym i zdolniejszym muzykiem, jego głos jest ciekawszy, bardziej wyrazisty, zapadający w pamięć. Dave Grohl cały czas idzie do przodu, rozwija się, realizuje nowe pomysły, nadal bawi go muzyka i wciąż jest wierny własnej maksymie: „Pieprzyć wszystko, a właśnie, że będę to robić.”
Polecam!