Zaczyna się od daty. Jest 12 czerwca 1914 roku, jest i Sarajewo i on, Josip Gubernik, który przyjeżdża do domu dwóch kobiet. Kto to on? – pytasz dziwną formą. Kto to one? I w ogóle o co chodzi, bo nic nie jest jasne w tym początku. Po paru stronach dopiero zaczynasz orientować się w tym słownym chaosie i miejscu lecz w osobie Josipa jeszcze nie. Co do jego persony musisz obuć się w cierpliwość, bo nikt, kto zjawia się ot tak, nagle, niby znikąd, nie daje się szybko poznać. Nawet Josip, któremu tak szybko zaufały one dwie.
Josip to ktoś z mgły prawie, a fakty z jego życiorysu wysupływać będziesz, jak guziki rozrzucone w stogu siana. Josip tak dobry i pokorny, a tak tajemniczy jednocześnie. Josip, magnetyczny ktoś, kto jest i kto obrasta domysłami już po paru dniach obecności w tym miejscu. Ktoś, kto budzi uśpioną dotąd ciekawość.
Domyślasz się, że mama Josipa była utalentowaną skrzypaczką, która swój talent odłożyła wraz z pojawieniem się na świecie synka. Wszystko wokół niej organizował mąż, który wierzył i w nią i w syna też. Chciał by żona kwitła, a ona? Ona nikła w domu i gasła w czterech ścianach nie mając chęci na nic, na muzykę szczególnie. Dlatego ten jej odłożony talent i skrzypce musiały się gdzieś ujawnić i ponownie wyjść na światło dzienne. Żadna rzecz przecież tak szybko nie tonie, zwłaszcza zrobiona z dobrego drzewa. I mijają lata i oto on, syn, Josip, podczas niedzielnego obiadu oświadcza, że będzie studiował leśnictwo. „Lasy są starsze od prawa i filozofii. Starsze są od człowieka i od wszystkiego, co człowiek zna”.
Latami śmiali się później z tych wydarzeń przy niedzielnym obiedzie. Każdy z ich śmiechów przy tych talerzach sprzed lat był śmiechem dla siebie, różnym w uczuciach i przyczynach, ale jednak śmiali się razem. Byli szczęśliwą rodziną. I tak powstało dziecięce marzenie, które razem z Josipem dorastało, przekształcało się i zmieniało – jak, dojrzewając, zmienia się każdy człowiek – i nie opuściło go nigdy. W Bośni badał jawor falisty – dlaczego? Chciał zrobić dla matki skrzypce o piękniejszym brzmieniu niż te, które skłoniły ją do płaczu. Szukał go – jaworu idealnego, jaworu wręcz matczynego, którego przywróci do życia. Jaworu, którego dotknie, pogładzi i przytuli.
Ale, ale…
Kim w ogóle był Josip? W powieści ciągle pojawiają się znaki zapytania, bo nikt nie wie, czy istniał naprawdę, czy był jedynie wymysłem i urojeniem ludzkiego zwodniczego umysłu. Jawi się jako dobroduszny idealista, lunatyk zakochany w co porannym nakręcaniu zegarka, czy obserwacji Siniority. Jawi się jako dobry ojciec, czuły poeta i wrażliwy nauczyciel. Jawi się jako marzyciel zakochany w uczennicy, która stoi u drzwi pokoju i boi się do niego wejść. A, pokazuje on, nauczyciel. B, na drugi dzień… M, parę tygodni później. Ona, uczennica u drzwi, wystraszona, nieświadoma swego piękna analfabetka. I on, zakochany, niespełniony nauczyciel z alfabetem na podorędziu.
Pokazuje jej jawor i deseczki jednakowej długości i szerokości – zawsze z odległości. Siniorita patrzy i boi się, a on rozum traci. Dziś miałaby zdiagnozowaną neurastenię, lecz wtedy była inna – miała inny świat, który zachwycał tych, co chcieli go poznać. Jak Josip, który kochał ją na swój sposób – śnił o niej, że ucieka, jak duch z jego pokoju. Że była koło niego z dłonią nad jego twarzą i tylko powietrze zachowało pamięć o niej.
Ale jest jeszcze jawor, powyginany z obwisłymi gałęziami i rzadkimi liśćmi. „Doskonałość tkwi w zniekształceniu i odstępstwie od normy, a nie w harmonii i symetrii, w boskim triumfie gatunku”. Jawor i ona – niepoznane tajemnice, które zachwycają Gubernika.
„Człowiek jest głupi, mówił, gromadzi pieniądze, złoty dukat do złotego dukata, i to złoto w końcu przerośnie go i przeżyje. A po co mu to w grobie? Biedak za życia nie widzi ani grajcara, bogacz się męczy, zbiera złoto, trzyma je pod podłogą, a potem umiera i nawet nie zdąży go wydać. Komu jest gorzej – biednemu, czy bogatemu? Źle jest jednemu i drugiemu. Najlepiej by było, gdyby się jakoś udało, umrzeć minutę po wydaniu ostatniego grosika”.
Nie ciekawi go majątek, sława, bycie pomnikiem za życia.
Nieznany jest jego wygląd, majaczy jego twarz i sylwetka cała. To człowiek nowych czasów, żywego umysłu, dzikiej, anarchicznej wyobraźni i wewnętrznej siły psychicznej. Jest kamienną bryłą do samodzielnego wyrzeźbienia. Olbrzym z przyszłości, który umyka ku przyszłości.
Oczy stare jak żółw, czasem młode, jak u chłopca.
Oczy bezbarwne, jak toń wody.
Oczy bez dna i życia.
I pytasz, czy on, czy Josip G. żył? Czy Seniority żyły? Gubernik pakuje rzeczy, nie pisze o rozstaniu z Senioritą. Słowa rozsypały się, jak drobinki piasku na wietrze. Czy ta historia miłosna miała miejsce? – dociekasz. Czy to tylko utkana przez nas, marzycieli i czytających historia kogoś kto mógł być? Czy to bohater, czy nikt?
„Bębny nocy” to taniec słów i myśli i słów i palców... i twarzy... i znowu kogoś u boku. Zachwycasz się osobą i odrywasz od kart historii i ulatujesz gdzieś w 1919 rok. Uczysz się liter stojąc z zatrwożeniem czytelniczym u progu pokoju i patrzysz na nauczyciela - na Josipa, który jawi ci się wielki, jak Mikołaj Car z ogromną brodą i łapskami, jak łopaty. Marzysz i roisz też i sam już czytelniczo nie wiesz, co jest prawdą wyczytaną, co jest teorią utkaną nieświadomie przez twoją wyobraźnię. Ale czy to ma jakiekolwiek znaczenie? Znaczenie ma ta przygoda i to uniesienie ciała ponad ziemię. Znaczenie ma to, co się z tobą podczas lektury dzieje i to, co czujesz. A czujesz tak wiele…
#agaKUSIczyta