Jedno trzeba powiedzieć od razu - pod względem stylistycznym ,,Żółty deszcz'' jest prawdziwym arcydziełem. Poetyckość języka, sam sposób prowadzenia narracji, płynne prześlizgiwanie się między majakami i wyobrażeniami, a rzeczywistym światem, przechodzenie między umysłem bohatera, a tym, co otacza go na zewnątrz, wspomnienia ożywiające puste ulice Ainielle - to wszystko sprawia, że pomimo tematu, który książka porusza, całość czyta się bardzo szybko i bardzo lekko. Wręcz pochłania się kolejne zdania i akapity.
Dlaczego więc ocena tylko ,,dobra''? Ze względu na Andresa Sosasa, ale o tym szerzej za chwilę.
Przyznam też, że jedna gwiazdka - zupełnie subiektywnie - poleciała ze względu na okrucieństwo wobec zwierząt, które w książce się pojawia. I tak, wiem i doskonale zdaję sobie z tego sprawę, że kiedyś (i o zgrozo, nawet dzisiaj) ograniczeni i nieuświadomieni ludzie topią kociaki i szczeniaki. Wiem. Nie zmienia to jednak w żaden sposób mojego odbioru pewnych fragmentów ,,Żółtego deszczu''. Okrucieństwo to okrucieństwo i ciężko mi współczuć komuś, kto zrobił jakiemuś zwierzęciu krzywdę.
Andres i Ainielle
Andres z domu Sosas jest człowiekiem gór. Człowiekiem Ainielle. Tu się urodził, tu zamierza umrzeć. Jest wyjątkowo uparty w swoim postanowieniu - wioska wyludniała się od lat, razem z żoną przeżył odejście wszystkich sąsiadów, nawet odejście własnego syna, który wbrew woli ojca opuścił dom rodzinny.
I gdy ostatni z sąsiadów opuszcza Ainielle, gdy Andres zostaje w nim sam ze swoją żoną i psem, gdy zapada zimowy zmrok i zamieć zaczyna wyć za oknami wydarza się tragedia w wyniku której Andres zostaje sam.
Czy można było tej sytuacji uniknąć? Tak. Czy Andres doprowadził do niej - przynajmniej pośrednio - swoim bezsensownym uporem? Owszem. Ale to dociera do nas dopiero pod koniec, dopiero wtedy, kiedy mamy ogląd już na całą sytuację, gdy lepiej poznajemy życie Sosasa.
A jego życie, przynajmniej ten przepełniony poetyckością i melancholią koniec, jest wypełniony walką i rozpamiętywaniem. Walką z rozkładem, z roślinnością, ze zwierzętami, z zimą, z wodą, z ziemią. Z umierającą Ainielle - Andres nie jest w stanie pogodzić się z tym, że świat jego młodości odszedł w zapomnienie i już nie wróci. Nie chce przyjąć do wiadomości tego, że wsi już nikt i nic nie ożywi. Wychodzi z założenia, w dużej mierze nieuświadomionego, że ludzie tacy, jak jego sąsiedzi i jego syn, są gorsi, bo opuścili miejsce pozbawione perspektyw na lepsze życie. Tacy ludzie stali się dla Andresa w pewnym sensie zdrajcami - zdrajcami ,,naturalnego'' porządku rzeczy, życia prowadzonego z dziada-pradziada, czegoś, co Andres doskonale znał i lubił.
Dlatego, chociaż czytelnik dostrzega piękno obecne w przemijaniu, cudowną równowagę natury, która powoli i wytrwale sięga po tereny wyrwane jej przez człowieka, sam Andres tego nie widzi i widzieć nie chce. I co ważniejsze - nie jest w stanie się z tym pogodzić. Nie potrafi opuścić tej egoistycznej antropocentrycznej perspektywy umieszczającej go w centrum Wszechświata i wyjść poza nią. Nie potrafi dostrzec wspaniałości zapowiedzi odnowy, nowego początku, który wyrastał, wyrasta i będzie wyrastać z ziemi i otaczających go gór, nawet po jego odejściu.
Andres nie rozumie, że nie stanowi żadnego centrum, że to nie on jest najważniejszy w tej historii. Stąd ten żółty deszcz, który go nawiedza. Żółty deszcz składający się z liści opadających szeleszczącym dywanem na drogi, na taflę wody. Żółty deszcz będący metaforą nieubłaganego przemijania. Żółty deszcz, który mógłby być piękny - gdyby tylko bohater chciał w nim to piękno dostrzec.
Właśnie to nieuzasadnione niczym i niewyrażone wprost przekonanie o własnej wyjątkowości - oraz pewne istotne szczegóły, których nie chcę Wam zdradzać - sprawiło, że Andres, jako bohater, jako ktoś, komu powinnam współczuć; jako osoba samotna nękana przez widma i majaki, przez cienie swoich zmarłych, nie budził we mnie współczucia ani sympatii. Nie polubiłam go. Żeby być szczerym stary Sosas wydawał mi się dość antypatyczny.
Piękna i straszna opowieść o walce z przemijaniem
,,Żółty deszcz'' Julio Llamazaresa jest naprawdę świetną książką. I chociaż nie jest wielki objętościowo, i chociaż czyta się go naprawdę szybko to gwarantuję Wam, że ta powieść zostanie z Wami na długo. Może nie będzie obfitowała w mnóstwo refleksji w trakcie czytania, ale gdy odłożycie książkę na półkę, kiedy oddacie ją już do biblioteki, to okaże się, że cały czas o niej myślicie.