Zapewne większość z Was zna historię powstania "Pięćdziesięciu twarzy Greya". Niemniej jednak, nie mogąc się powstrzymać, pozwolę sobie pokrótce Wam ją nakreślić. Niejaka pani Erika Leonard, zaczytująca się w "Zmierzchu", chcąc pokonać kryzys wieku średniego, postanowiła spożytkować swoją energię... pisząc. I do tego nie byle co, a fin fiction "Zmierzchu". Niestety, sadomasochistyczne związki, nie do końca pasują do odbiorców wspomnianej powieści. Skończyło się na tym, że powstała seria pokaźnych (po 600 stron każda) powieści, które zawojowały świat.
Gdzie tkwi klucz do sukcesu? Podobno w dobrej promocji. Ciężko jest mi się jednak z tym zgodzić. O ile jeszcze niedawno byłam skłonna uwierzyć, że ten tytuł znajduje się na pierwszym miejscu najlepiej sprzedających się książek w niemalże każdej księgarni, o tyle teraz szczerze w to wątpię. "Pięćdziesiąt twarzy Greya" bardzo długo górowało w rankingach, a negatywne recenzje zdawały się jedynie podkręcać sprzedaż. Najśmieszniejsze jest to, że kiedy zaciekawiona postanowiłam sprawdzić cóż za książka była w stanie zepchnąć "Greya" z zaszczytnej pierwszej pozycji i okazało się, że... "Ciemniejsza strona Greya", czyli drugi tom trylogii!
Cała powieść dotyczy przede wszystkim związku dwójki głównych bohaterów. Anastasia to nieśmiała, niczym niewyróżniająca się studentka, wokół której, nie wiedzieć czemu kręci się tabun mężczyzn. Na próżno szukać w niej choć odrobiny charakteru - wypisz wymaluj Bella. Christian natomiast to mężczyzna niesłychanej urody, tak przystojny, że nawet kelnerki nie są w stanie go obsługiwać. Niestety, skrywa on mroczny sekret (deja vu?). Tajemniczość mężczyzny to chyba największy atut książki. To na rozwinięcie tej właśnie historii czekałam bite 600 stron. No i się nie doczekałam. Praktycznie nic nie zostało wyjaśnione, a ja zgrzytam zębami, bo przez to moja wewnętrzna bogini (przepraszam, nie mogłam się powstrzymać:P) domaga się przeczytania kolejnej części. I to jak najszybciej.
Wbrew pozorom dostrzegam potencjał w tej książce, sam pomysł nie był przecież zły. Z wykonaniem poszło nieco gorzej. Fabułę można byłoby opisać bardzo krótko: "Nie przygryzaj wargi, Anastasio"- seks- "Musisz jeść, Anastasio"- seks- co ma zrobić Anastasia?- "Ależ on jest cudowny, pachnie drogim żelem pod prysznic i mężczyzną"- seks. Całość doprawiona jest łatwym, wręcz banalnym językiem, a zwroty w stylu "O Święty Barnabo" przeszły już do historii. Doszły mnie słuchy, że wina w dużej mierze leży po stronie tłumaczenia. Nie wiem do końca jak jest w rzeczywistości, jednak musi być w tym trochę prawdy, skoro w niektórych momentach "Grey" ni stąd ni zowąd staje się "Szarym"...
Dlaczego wszyscy to czytają?! Nie mam bladego pojęcia. Nie wiem nawet, dlaczego ja to czytam. Do tego, śmiem podejrzewać, że większości osób się podobała, tylko wstydzą się przyznać. Dlaczego? Otóż jestem w stanie zrozumieć, że na pierwszą części natrafili przypadkiem i okazała się koszmarkiem, ale po co w takim razie kupować drugą? Pierwszy raz mam tak duży problem z oceną książki. Wystawienie jej wysokiej noty byłoby krzywdzące dla... no cóż, dla większości istniejących książek. Z kolei niska ocena byłaby hipokryzją biorąc pod uwagę to, jak bardzo się wciągnęłam i jak bardzo oczekuję drugiego tomu. Powstrzymam się więc od oceniania "Pięćdziesięciu twarzy...". Ci z Was, którzy są ciekawi, cóż takiego jest w tej książce, że sieje tyle zamętu i tak ją przeczytają.