W 2019 roku spełniło się jedno z moich podróżniczych marzeń – zobaczenie Angkoru, a dokładniej Świątyni Angkor Wat. Czy jadąc tam wiedziałam coś o Kambodży? O jej mieszkańcach? Historia? Społeczeństwo? Niewiele. Miałam za to wiedzę dotyczącą samej Świątyni. Wiedzę na bieżąco zdobywałam od lokalnych przewodników. Natomiast, kto powie prawdę? Kto powie jak jest realnie i z jakimi bolączkami zmaga się to Państwo? Pierwsze co się rzuca w oczy to bardzo młode społeczeństwo, bieda i chęć zarobienia na dosłownie wszystkim. Przykład? Dziecko (na oko ok. 6 lat), który czeka na stacji benzynowej, przy wyjściu z autokaru (z którego wychodzą ludzie) i „sadza” im na ramieniu pająka podobnego do ptasznika. Oczywiście po chwili nękając danego człowieka żądając pieniędzy. Mam też masę przykładów osób, które bardzo ciężko pracują na każdą miseczkę ryżu. Przykład? Przed Naszym hotelem w Siem Reap był wózek (taki, z którego w Krakowie kupimy Bajgle) i chyba z 80 pozycji rzeczy do zjedzenia. Zamówiliśmy, przy czym poprosiłam żeby moje danie nie było pikantne (u nich pikantne to takie które jest w moim odczuciu baaaardzo ostre a tego nie lubi mój żołądek). Dodatkowo zamówiliśmy świeże soki z konkretnych owoców. Jedzenie było przepyszne! Obłędne! Najlepsze! Kiedy następnego dnia postanowiliśmy skorzystać z ich mobilnej knajpki zamiast udać się jak chyba wszyscy Europejczycy na tzw. Pub Street, gdzie można zjeść prawdziwie włoską pizzę czy hamburgera rodem z USA. I ta Pani, z tego wózeczka od razu chciała potwierdzić czy nie pikantne a do dań dostaliśmy najpyszniejsze soki. Czy Kambodża jest piękna? Tak! Czy warto do niej pojechać? Tak! Jedno Ale – trzeba jechać tam będąc świadomym tego kraju i tego co jego mieszkańcy przeszli. Do tej pory utrzymujemy kontakt z osobami, których poznaliśmy podczas tego wyjazdu i…wymieniamy się tytułami książek. Bo na pewno chcemy wrócić w te rejony, do Kambodży także.
I tym sposobem trafiłam na książkę Wojciecha Tochmana „Pianie kogutów, płacz psów”. Reportaż pokazuje Kambodżę po ludobójstwie, po Pol Pocie. Kambodżę i jej mieszkańców borykających się z przeszłością i nie do końca widzących przyszłość. Ludzi, którzy zostali pozbawieni emocji (nie można ich pokazywać, za to kiedyś groziła śmierć). To miejsce, w którym nadal panuje strach a dzieci zamiast chodzić do szkoły, pracują w cegielniach czy zbierają śmieci. Miejsce, w którym rodzice odsyłają swoje najstarsze dzieci do swoich rodziców/ teściów by zapewnić im opiekę i nie przyjdzie im do głowy by sprawdzić czy mają co jeść. Reportaż zaczyna się mocno. Kiedy to rodzina zamyka członka swojej rodziny…w klatkach. Są traktowani jak psy albo nawet i gorzej. Często są na łańcuchach przytwierdzani do jakiejś nieruchomej części. Nadzy. Rzuca się im jedzenie a nieczystości zmywa polewając wodą. O ile się to robi. Są to osoby chore – na schizofrenię, na depresję, na zespół stresu pourazowego wynikający np. z gwałtu czy związany z przeszłością. Autor bardzo wnikliwie wchodzi w historię tych ludzi, w przyczynę a także w możliwe rozwiązania. To obraz strachu, przed tym co nieznane (choroby) i brakiem wiedzy (możliwość leczenia farmakologicznego) przy jednoczesnej wierze w złe duchy. A to wszystko jest powodem kiedy krzywdzi się członków własnej rodziny, umieszczając ją w klatce. Reportaż pokazuje konkretne postacie, które w ten sposób żyją nie rok, nie dwa ale np. dwadzieścia.
Im dalej zagłębiałam się w ten reportaż tym coraz bardziej chciałabym ten kraj po prostu przytulić i mieć możliwość pomocy. To obraz kraju, który owszem się zmienia. Dzięki zagranicznym inwestycjom m.in. Chin czy Japonii, w stolicy Phnom Penh wyrastają drapacze chmur. Natomiast nikt już nie mówi, że likwidowane są np. budynki (jako przykład w książce podane jest stare kino) jako miejsce, gdzie ludzie mają względny dach nad głową i schronienie. I nagle, muszą z dnia na dzień się stamtąd wyprowadzić. Mieszkańcem jest np. chłopiec, który żeby zarobić na miskę ryżu biegał po mieście z wagą i za opłatę ważył ludzi.
Tych przykładów można mnożyć i mnożyć. I chociażby by poznać Kambodżę nie tylko z perspektywy pięknego obrazka, warto tę książkę przeczytać. To, co mi się bardzo podobało w tym reportażu to także jego zakończenie – autor wraca po pewnym czasie do ludzi, zamkniętych w klatkach. I sprawdza czy leczenie jest realizowane i czy w ogóle jest wdrożone.
Na końcu książki znajdziecie bardzo intymne (moim zdaniem) podziękowania ale też troszkę historii o tym jak w ogóle tworzono ten reportaż. Było to bardzo ciekawe. Nie ukrywam, że zazwyczaj cześć z podziękowaniami w książce po prostu omijam. Dla mnie na pewno nie był to ostatni reportaż Wojciecha Tochmana.