Biorąc do ręki „Pensjonat na wrzosowisku”, debiut pisarski pani Anny Łajkowskiej, nie spodziewałam się, że książka aż tak bardzo przypadnie mi do gustu. Sądziłam raczej, że będzie to historia jakich ostatnio wiele, a tymczasem dane mi było zapoznać się z losami kobiety, z którą może się porównać większość z nas. Autorka bardzo wiernie odtworzyła codzienność, nasze kobiece lęki, uczucia i pragnienia. Basię, główną bohaterkę tej powieści pokochałam całym sercem dlatego, że jej życie, problemy i rozterki są mi bardzo bliskie.
Basia i Marek wyemigrowali do Anglii skuszeni perspektywą lepszych warunków pracy. Życie tam wydawało im się łatwiejsze i dające więcej możliwości. Basia z żalem sprzedała swoją ukochaną firmę, spakowała walizki i wyruszyli w nieznane. Początkowo chciała odchować najmłodsze dziecko i znaleźć sobie jakieś zajęcie. Jednak szybko się zniechęciła, gdy dostrzegła, że tamtejszy rynek pracy rządzi się innymi prawami niż ten polski. Zamknęła się w domu z dzieckiem, co początkowo dawało jej wiele satysfakcji. Z czasem poczuła, że wszystko zaczyna ją przerastać i z niczym nie radzi sobie tak jakby tego pragnęła. Kiedy ją poznajemy jej frustracja osiąga apogeum i znajduje ujście w odmowie wyjazdu na wspólne wakacje. Rezerwuje pokój w pensjonacie Charoll w Szkocji. Wyrusza w nieznane tylko w towarzystwie najmłodszego syna, nie licząc się z uczuciami pozostałych członków rodziny. Jest zdesperowana. Na miejscu, jak to czasem bywa, nic nie dzieje się tak, jak to sobie wcześniej zaplanowała. Jednak to, co początkowo było tragicznym wydarzeniem, daje Basi możliwość poznania niezwykłych, a w zasadzie zwykłych ludzi. To strzępki ich życia i zasłyszane historie sprawiają, że nasza bohaterka zaczyna patrzeć na pewne sprawy z innej perspektywy. Dokąd ją to zaprowadzi, nie zdradzę żeby nie psuć Wam przyjemności odkrywania tej książki na własną rękę.
O samej Autorce wiem niestety niewiele. W zasadzie tylko to, co można przeczytać na okładce książki. Urodziła się w 1968 roku, kilka lat spędziła na emigracji w Wielkiej Brytanii. Obecnie znów mieszka w Polsce i uczy w szkole naszego ojczystego języka. Prywatnie jest żoną lekarza i mamą trójki dzieci. Bardzo chciałabym wiedzieć, czy istnieje jakiś pierwowzór postaci Basi, czy też jest ona jedynie wytworem wyobraźni pani Anny. Stworzenie kogoś tak autentycznego, jak główna bohaterka „Pensjonatu na wrzosowisku” to prawdziwy majstersztyk. W Basi jest wszystko – zdeterminowanie i chęć zmiany, a jednocześnie lęk przez zwykłymi i prozaicznymi wydawałoby się czynnościami. Autorka w bardzo autentyczny sposób przedstawiła relacje międzyludzkie. Chęć poznania, ciekawość drugiego człowieka, a z drugiej strony nieśmiałość i lęk przed zbliżeniem. Równie ciekawie, bez zbędnego pietyzmu i lukrowania, pani Łajkowska pokazała macierzyństwo i relacje między małżonkami. W trakcie lektury miejscami miałam wrażenie, że czytam o sobie, o swoich dzieciach i własnym mężu. I chyba właśnie dlatego tak tę książkę pokochałam. Dodatkowo fabułę uatrakcyjnia pamiętnik Joli, kuzynki Basi, z którą zawsze chciała się zaprzyjaźnić, ale jakoś odkładała to na później. Nie można też pominąć wspaniałych obrazów przyrody tak pięknie przelanych na papier przez Autorkę. Mam słabość do wrzosowisk i zawsze marzyłam, żeby na własne oczy zobaczyć te tereny, a lektura tej książki i kilka zgrabnie wplecionych ciekawostek z regionu, tylko pobudziły moją ciekawość. Duży plus dla wydawnictwa za przepiękną, przyciągającą uwagę okładkę, która doskonale współgra z treścią książki. Trochę się rozpisałam, czego nie lubię, ale powieść jest rewelacyjna i chciałam Wam przedstawić jak najwięcej jej zalet. „Pensjonat na wrzosowisku” wędruje na półkę z moimi ulubionymi książkami, a ja szybciutko biorę się za czytanie kontynuacji tej powieści pt. „Miłość na wrzosowisku”
Recenzja pochodzi z mojego bloga
http://sladami-ksiazki.blogspot.com/