Myślę, że w dobie tak rozwiniętego Internetu i wszelkich kanałów multimedialnych zjawisko patostreamingu nie jest nikomu obce. Sama swego czasu chętnie oglądałam filmiki, w których twórcy komentowali/krytykowali owo zjawisko i jego przedstawicieli. Teraz przyszła pora na odsłonę książkową, w kryminalnym klimacie. Pytanie tylko, czy Patostreamerzy Wojciecha Kulawskiego okazała się chociaż troszeczkę bliska rzeczywistości?
Na terenie Kampinoskiego Parku Narodowego zostają odnalezione spalone szczątki stodoły, w której znajduje się ciało mężczyzny. Wszystkie poszlaki jasno mówią, że był on przed śmiercią poddawany torturom. Sprawcę udaje się namierzyć bardzo szybko, ponieważ jest nim mieszkający niedaleko sąsiad. Pewien czas później dziennikarze znajdują w sieci filmik, na którym pokazano tortury przeprowadzone na zmarłym mężczyźnie. Śledztwo na nowo ożywa, a cała sprawa zaczyna być jeszcze poważniejsza. Najnowsze dowody wskazują znanego internetowego patostreamera, Metaxę. Wkrótce na jaw wychodzi, że ofiar jest więcej. Czy policjantom uda się namierzyć zabójcę? Jaka tajemnica wyjdzie na jaw przy okazji tego śledztwa?
Zaczynając lekturę tej pozycji, nastawiłam się na dość mocny kryminał - w końcu sam opis jasno mi to zasugerował. Jak się okazało, nie było aż takiej jazdy bez trzymanki, jak się tego spodziewałam, jednak nie oznacza to, że było tutaj lekko – absolutnie nie. Autor zadbał o to, bym podczas poznawania kolejnych bohaterów czy dowodów w sprawie czuła rosnący niepokój i pewnego rodzaju dyskomfort spowodowany opisywanymi scenami.
Samych bohaterów było tutaj dość sporo. Nie zabrakło policjantów, wspomnianych w opisie dziennikarzy, ale i postaci pobocznych. W efekcie pojawiło się tutaj dużo imion i przyznać muszę, że bywały chwile, gdzie po prostu się gubiłam. Oczywiście, z czasem zdołałam zapamiętać, kto kim jest, jednak pierwsze wrażenie gdzieś tam osiadło w mojej pamięci. Wspominam o tym też dlatego, że nie wszyscy lubią taki natłok postaci i mogą czuć się przytłoczeni zagubieni przez całą książkę. Wracając już do samych bohaterów, najbardziej zaciekawiły mnie postaci dziennikarzy, którzy byli dość... specyficzni. Ich zachowanie momentami wydawało mi się dziwne i wręcz niepokojące, jednakże z drugiej strony myślę, że dzięki temu dodali całej historii takiego mocnego charakteru – co oczywiście odpowiednio współgrało z klimatem powieści.
Wojciech Kulawski ma bardzo dobre pióro i już od pierwszej strony czułam, iż autor nie jest debiutantem, a jego słowo pisane jest barwne, konkretne i idealnie pasuje do takiej tematyki. Lektura książki okazała się dla mnie całkiem przyjemna (mam tu na myśli samą warstwę literacką) i szybka – nie wiem nawet kiedy przewracałam kolejne strony. Poruszona tematyka okazała się niezwykle angażująca i przerażająca. Patostreaming nie jest przyjemnym zjawiskiem, a oglądanie czy nawet słuchanie o kolejnych wyczynach przedstawicieli tej internetowej społeczności zdecydowanie nie wywołuje uśmiechu na moich ustach. Tutaj, w przypadku słowa pisanego również tak nie było, natomiast fakt, iż opisane przez autora sceny rzeczywiście mogły i z pewnością mają gdzieś na świecie miejsce, sprawia, że książka zdecydowanie trafia na moją topkę tych mocniejszych powieści kryminalnych.
Patostreamerzy to tytuł, który jest jednocześnie powieścią, która może zająć myśli na długie godziny, ale również skłonić do pewnych refleksji nad tym, jak wygląda współczesny świat i co może fascynować kolejnych internetowych widzów. Jestem pod ogromnym wrażeniem tego tytułu i z pewnością w przyszłości będę poznawać pozostałe książki Wojciecha Kulawskiego – Was również do tego zachęcam.