Po książkę zgłosiłam się zaintrygowana całkiem fajnie brzmiącym tytułem i mało kiczowatą okładką, co rzadko zdarza się w obecnym przemyśle wydawniczym. Książka należy do dziwnego według mnie gatunku romansów paranormalnych, ale powinna stać na półce wyżej niż przereklamowany, brokatowy „Zmierzch”. Jayne Ann Krentz jako autorka, nie była mi wcześniej znaną, ale jej styl jest naprawdę całkiem przyjemnym czasoumilaczem. Wydawnictwo Amber wydało książkę w dość przyjaznym formacie, z dobrym gatunkowo papierem itd., ale odnoszę wrażenie, że w stosunku do innych wydawnictw przepłacam jakieś 10%.
Czas przejść do samej treści dzieła.
Zacznę od pozytywów. Przede wszystkim mamy tutaj sposobność obcowania z dobrze przemyślanym szkicem literackim, wątki są spójne, splatają się ze sobą, wszystko jest dobrze dopracowane od strony zamysłu autorki. Podoba mi się para głównych bohaterów. Isabella nigdy nie posługiwała się swoim prawdziwym imieniem, zawsze żyła na pograniczu prawdy, fałszu, fikcji, teorii spiskowych. Od dziecka nigdy nie zagrzewała na dłużej miejsca, a dzięki paranormalnym zdolnością potrafiła uciec z nawet z najgorszych opresji. Główna bohaterka jest bardzo uzdolniona: widzi aury, ma wielki dar do odnajdowania przedmiotów, a także wchodząc w kontakt fizyczny z daną osobą może wprowadzić ją w trans. Jej przeciwieństwem jest również ponadnaturalnie uzdolniony Fallon Jones. Fallon prowadzi własną agencję detektywistyczną zajmującą się sprawami paranormalnymi dla Towarzystwa Wiedzy Tajemnej. Pewnego dnia w jego drzwiach staje Isabella, by całkowicie odmienić jego poukładane życie. W końcu dla przeciwnika teorii spiskowych, twardo stąpającego po ziemi, związek z kimś, kto na teoriach spiskowych się wychował może spowodować duży dysonans i zagmatwać trochę życie i tak też się dzieje. Główni bohaterowie wpadają w wir zagadek, stawiają czoło prześladowcom Isabelli, depczą po piętach wrogom i przy okazji coraz głębiej się w sobie zakochując. Historia jest naprawdę bardzo ładna.
Podstawowym minusem, który wręcz doprowadzał mnie do szału jest nadużywanie słowa „paranormalność”. Wszystkie siły, moce, ludzie, mechanizmy, urządzenia są oznaczone metką paranormalności. Autorka wymyśla działanie jakiś broni, kryształów, zegarów wiktoriańskich itp. - pieczętując je rozmytymi sloganami „spektrum”, ”fala”, „aura” a tak naprawdę brzmi to mało wiarygodnie. Podobnie ma się rzecz z opisem mechanizmów, bo „wszystkie metale rdzewieją”. Jakby wątki fantastyczne były doklejone na siłę.
Rzeczą neutralną w mojej ocenie jest opis stosunków seksualnych i tutaj nie umiem stwierdzić, czy jest to plusem czy minusem, bo z jednej strony stanowi to jakąś atrakcję w książkach typowo kobiecych. Nie rozwlekała też tego typu wątków zbyt obszernie, ale cukier trochę chrzęści mi w zębach od tej słodyczy bijącej od głównych bohaterów i od „romantyczności” całej historii.
Podsumowując: bardzo ładna historia, ciekawe zazębiające się wątki, trochę słabe przygotowanie opisów „paranormalnych”, lekko zbyt lukrowy związek jak na mój gust. Ocena: mocne 6,5/10