Wrzucając coś w ciemny nurt rzeki robimy to, by się tego pozbyć, by o tym zapomnieć. Chcemy, żeby porwane przez prąd zniknęło nam z oczu, oczekujemy ostatecznego z tym pożegnania. W pewnym sensie pragniemy to coś niejako uśmiercić, nie chcemy już jego istnienia w obrębie naszego świata. Raz do roku, uroczyście, możemy urzeczywistnić tę potrzebę, gdy ochoczo wraz z dziećmi topimy marzannę. Ta konkretna kukła ląduje w wodzie, bo chcemy pokonać śmierć i powitać życie. W ramach pierwotnego myślenia magicznego dokonujemy symbolicznego oddalenia. To złudne. Nic tak naprawdę nie przepada przecież bez śladu. W takiej czy innej formie wszystko zostaje nam w końcu zwrócone. Bo rzeka pamięta.
Ona nie zapomina niczego, a my nosimy w sobie tylko szczątki wspomnień. Oderwani od mądrości przodków nie chcemy świadomości tego, że wszystko wraca, a już w ogóle w jakiej formie. Anna Musiałowicz tymczasem nie pozostawia nam złudzeń: z krzywdy rodzi się krzywda, są też ofiary, których nie można cofnąć ani naprawić.
***
Powieść zaczyna się od makabrycznego odkrycia nad brzegiem rzeki. O tyle makabrycznego, że dokonanego przez grupę przedszkolaków. Radosny dzień powitania wiosny zamienia się w koszmar na jawie. A kolorową marzannę, zastępuje sina topielica. Tragedia zamordowanej dziewczyny, niczym rzeka, zachłannie rozlewa się dalej – jej bliscy muszą cierpieć. Dlatego żałoba doprowadza Agnieszkę do kresu sił. Gdy kobieta nie mogąc pogodzić się ze stratą, zapada się coraz głębiej w swej rozpaczy, głucha na wszystko wokoło, jej syn, Stasio, przepada w lesie. Tam zziębniętego i głodnego znajduje go starowinka Miłka. Postanawia przygarnąć chłopca, czując, że jego nagła obecność coś z sobą przyniesie. Coś drapieżnego i ostatecznego.
Tę niby prostą historię, można odczytywać na wiele sposobów. Las można traktować jako zwykły las lub dostrzec w nim symbolikę baśni. Podobnie z Miłką – możemy zobaczyć w niej zżeraną przez demencję dziwaczkę mieszkającą w odosobnieniu albo mistyczną przewodniczkę, strażniczkę, tę, która wie, a nawet Babę Jagę u kresu swej – kolejnej już – drogi. Każde z wydarzeń możemy więc traktować dosłownie i je racjonalizować, albo skupić się na jego metaforyczności i w niej szukać odpowiedzi na nurtujące pytania. Co łączy Miłkę i Agnieszkę, Stasia i Gniewka, a co wszystkie dziewczęta „pożarte i wyplute” przez rzekę? Skąd rozchwiany status świata przedstawionego? Dlaczego granice rzeczywistości się rozmazują, a wśród zwyczajnych postaci pojawiają się bohaterowie rodem z ludowego folkloru? Czy to przedsionek Nawi, nawiedzony nieoczekiwanie przez niespokojne zło? Muszę się wam przyznać, że dla mnie realizm szybko stracił w tej powieści na znaczeniu. Jakoś bliżej mi do tej małej chatki umieszczonej poza czasem, w uniwersalnej przestrzeni, pełnej zwierząt i duchów przeszłości. Bliżej mi do Miłki, ziół i spacerów z gąską. Dlatego też jedna ze scen bardzo mocno mnie poruszyła. Na pewną skalę okrucieństwa nigdy nie będę gotowa.
Co trzeba powiedzieć wprost, a czego już pewnie się domyślacie: fabuła nie jest tu celem samym w sobie, a i sama słowiańskość jest – celowo – pretekstowa. Nie oczekujcie więc w „Wyrzuciła ją rzeka” nagłych zwrotów akcji, czy realizacji popularnych schematów gatunkowych. To literatura pogranicza: wymagająca, niejednoznaczna, żywa, emocjonalna i wierna sobie. Przefiltrowana przez oniryczną logikę snów opowieść o stracie, jest tu przede wszystkim procesem, który wciąż tworzy się na nowo, wciąż wybucha nowymi kaskadami znaczeń. Przelewa się przez czytelnika w przebłyskach i powidokach. Bólu straty, lęku przed samotnością i miłości w jej wielowymiarowości. To także opis rozpaczliwej ucieczki ze ustrukturalizowanego świata, od krzyku codzienności. Ucieczka w baśń, w naturę, w to co wypierane i ignorowane. Co jednak ma moc i siłę by się o siebie upomnieć, w przebudzeniu stwarzać dla siebie nowe przestrzenie. W jej płynności dostrzec można silne echa filozofii Luce Irigaray.
Po raz kolejny autorka udowodniła, że nie ma najmniejszego problemu z tym, by język giętki odmalował wszystko co pomyślała głowa. Stąd łatwość z jaką przemawia do nas obrazami. Coraz bardziej zacierając kontrast między jazgotliwą jawą, a miękkim snem. Tym co oswojone, a tym co dzikie. W miarę, jak granice między światami dla naszych bohaterów się zacierają, tym inny wymiar zyskuje też zawarty w powieści ładunek grozy. Znów będę się upierać, że jest ona czuła, otulająca. To groza w ramionach której chcielibyśmy schronić się przed światem. Zależnie od wrażliwości, każdy zapewne przed inną jego wersją.
***
Historia opowiedziana przez Anię jest właśnie, jak ta rzeka. Łagodna, nieśpieszna, ale pamiętliwa – w rytm niespodziewanej, ale nieprzerwanej zmiany. Wznosi się i opada, przepływa i rozlewa się, zabierając z sobą wszystko, co napotka. Czas, miejsca, postaci – sny, nadzieje, marzenia i ból. To rzeka, która nie potrzebuje brzegu by istnieć i tylko pozornie płynie w jedną stronę. Dlatego mamy tutaj do czynienia z zupełnie innym wymiarem literackiej podróży. Tylko dla tych, którzy gotowi są na uroczą, mądrą dziwność onirycznej baśni.
(Wydanie I, Wydawnictwo Replika, Poznań, 2024) "Wyrzuciła ją rzeka" - Wydaje się, że los odwrócił się od Agnieszki. Porzucona przez wieloletnią partnerkę, nie może pogodzić się z rozstaniem. W prawd...
(Wydanie I, Wydawnictwo Replika, Poznań, 2024) "Wyrzuciła ją rzeka" - Wydaje się, że los odwrócił się od Agnieszki. Porzucona przez wieloletnią partnerkę, nie może pogodzić się z rozstaniem. W prawd...
Dziwna była to książka, niekoniecznie w złym tego słowa znaczeniu. Bardzo liryczna, refleksyjna, trochę niepokojąca, w zasadzie prosta, a jednak chowająca dla czytelnika tajemnicę i pewien urok, a ta...
Anna Musiałowicz jest od niedawna dla mnie autorką, której książki kupuję w ciemno i kocham całym serduchem. Dlaczego? Już tłumaczę. W każdej ze swych książek autorka przedstawia nam świat troszkę n...
@justyna1domanska
Pozostałe recenzje @alicya.projekt
Godzina duchów
@ObrazekRozwój nauki i cywilizacji zabezpieczył nasz byt na tyle, że pozbawił nas większości lęków, które nieustannie dręczyły naszych przodków. Chociaż współcześnie l...
@ObrazekWłaśnie zakończyła się moja podróż wokół słońca. Okrążyłam je już 42 razy. Więc tak, dziś są moje urodziny. Czterdzieste drugie. Ale ja w sumie nie o tym. Pewn...