Dzisiejsze dzieci mają prawie wszystko, co tylko zapragną. Spotykane na ulicy odziane w kolorowe ubranka z wizerunkami postaci z ulubionych bajek, ledwo trzymają w swych drobnych dłoniach telefony komórkowe – prezenty urodzinowe lub komunijne. Kilkulatki płaczące przy sklepowych półkach, kiedy rodzic wybiera batonik z brzydkim opakowaniem zamiast tego dwukrotnie droższego reklamowanego w telewizji. Zazwyczaj kończy się to kapitulacją dorosłego i spełnieniem zachcianki jego pociechy. Natomiast jeszcze gorsze są poranne awantury o pójście do przedszkola lub szkoły. Dzieci na wszelkie możliwe sposoby próbują uciec od tego obowiązku. Tym samym wymyślają coraz to kreatywniejsze wymówki.
Dziesięcioletniej Melanie nigdy nie przyszłoby do głowy sprzeciwić się tym, którzy mają nad nią władzę. Nauczona posłuszeństwa codziennie rano czeka na wyznaczony znak sygnalizujący, że musi ubrać specjalne odzienie i zasiąść na wózku inwalidzkim. Kiedy jest już gotowa, do jej celi bez okien wchodzą uzbrojeni po zęby ludzie Sierżanta i przywiązują ją do środka transportu. Właśnie w ten sposób jest prowadzona na lekcje.
Melanie uwielbia tę prowizoryczną szkołę, lecz jeszcze bardziej jedną z nauczycielek – pannę Justineau. Jednakże wie, że kobieta nie może się spoufalać ze swoimi uczniami. Żaden z dorosłych, nawet po zaaplikowaniu blokera emitującego naturalny zapach ciała, nie może być pewny reakcji tych dzieci. Trudno się dziwić, skoro ich organizmy zostały przejęte przez dziesiątkującego ludzkość grzyba Ophiocordyceps unilateralis. To właśnie on spowodował armię głodnych żywiących się innymi ludźmi. I dotąd nikt nie odnalazł antidotum mogącego zmniejszyć odsetek zachorowań czy nawet zlikwidować pasożyta.
Tylko co się stanie, kiedy prowizorycznie poukładany świat mieszkańców bazy wojskowej rozsypie się niczym domek z kart? Jak część z nich poradzi sobie poza jej murami? Czy będą w stanie obronić się przed hordą głodnych? A może drobna odmienność Melanie jest ich kluczem do przeżycia w drodze do bezpiecznej przystani?
Niekiedy trzeba zaryzykować własne życie, aby poznać prawdę. Nawet wtedy, gdy jest ona okrutna.
Od momentu skończenia [Tytanów] nie byłam w stanie sięgnąć po jakąkolwiek książkę. Za każdym razem przystawałam przy swojej domowej biblioteczce i odchodziłam od niej z pustymi rękami. Dopiero zakup [Pandory] przerwał tę czytelniczą ciszę. Czym prędzej chciałam poznać fenomen tego tytułu i odkryć, czy aby na pewno ten szum wokół niej jest uzasadniony. Tylko jak ja go odebrałam? Byłam zachwycona? A może poczułam się jak mityczna Pandora i otwierając książkę zesłałam na siebie same nieszczęścia?
„Nie każdy, kto wygląda jak człowiek, jest człowiekiem.”
Wydawałoby się, że motyw zombie jest przereklamowany i bardzo ciężko wykreować te potwory w oryginalny sposób. Dlatego też autorzy próbują czerpać inspirację ze starych pomysłów i stają na głowie, by na ich korzeniach jednak doprowadzić do jakiegoś przełomu. I to właśnie udało się M. R. Careyowi, który tym samym podbił moje serce!
Autor umożliwił mi stopniowe wnikanie w książkę, dając czas na oswojenie wszystkich informacji, jakie przemycał między różnymi wątkami. To stosowne udogodnienie zaraz przed totalnym wybuchem akcji, która wręcz napierała na moje emocje. Po nastaniu czytelniczej godziny zero przez moment czułam się niczym świeżo zainfekowana osoba oddająca się władzy pasożytniczego grzyba. Na szczęście ta iluzja nie trwała zbyt długo. Po otrząśnięciu się i oswojeniu z tym zabiegiem jeszcze uważniej śledziłam tekst i chłonęłam go jak gąbka wodę. Gęsia skórka, wstrzymywanie oddechu, przyśpieszone bicie serca... M. R. Carey mnie nie oszczędzał! Jednakże mogłam liczyć na chwile wytchnienia pomagające na szybko regenerację ciała (i umysłu). Nie mogę również zapomnieć fragmentów, przy których dziękowałam samej sobie odpuszczenie dziennej dawki pożywienia. Zapewne gdybym miała pełen żołądek, a moja wyobraźnia zaczęłaby działać na pełnych obrotach przy tych drastycznych – jak dla mnie – scenach, to byłoby naprawdę kiepsko. Możliwe, że po czasie bym się przyzwyczaiła, ale pominęłam to ryzyko. Także warto wspomnieć o pełnym dopracowaniu względem nieprzewidywalności. W tej materii autor śmiało wodził mnie za nos! Jedynym drobnym minusem jest samo zakończenie. Chociaż przypadło mi do gustu, aczkolwiek czuję po nim lekki niedosyt. Po prostu spodziewałam się czegoś znacznie mocniejszego, utrzymanego we wcześniejszym klimacie. Najwyraźniej nie można mieć wszystkiego...
„Świat się wali, ludzie go odbudowują. Założę się, że w historii ludzkości nie było momentu, kiedy życie po prostu... płynęło spokojnie. Zawsze jest jakiś kryzys.”
Muszę przyznać, że opis jest nieco mylący. Znacznie sugeruje narrację prowadzoną z punktu widzenia Melanie, kiedy prawda jest całkiem inna. I wcale się o to nie gniewam! Autor wprowadził narratora skupiającego swoją uwagę na kilku znaczących bohaterach. To daje nam możliwość poznania ich nie tylko przez pryzmat myśli innej postaci. Wnikamy znacznie głębiej, mogąc zrozumieć postępowania i wytypować swoich ulubieńców. Dlatego też mogę śmiało powiedzieć, że moje serce podbili: twardy na zewnątrz, lecz kruchy wewnątrz Sierżant Eddie Parks, pewna siebie i swoich przekonań panna Justineau i zamknięta w ciele dziecka dojrzała jak na swój wiek Melanie. Pokonali oni swoje uprzedzenia do pozostałych i krok po kroku uczyli się sobie ufać. Oczywiście M. R. Carey pamiętał, że ludzie bywają zmienni i zadbał o chwilowe kryzysy prawie niszczące ten sojusz. A czy całkowicie go zniszczył? Tego już nie mogę zdradzić!
„Prawda pozostaje prawdą: jedynym, co jest warte wysiłku. Próbując z nią walczyć, dowodzimy tylko, że nie jesteśmy jej godni.”
To moje pierwsze spotkanie z piórem tego autora i przypuszczam, że na pewno nie ostatnie. Wręcz płynęłam przez zdania, którymi mnie uraczył. Nawet terminy naukowe zostały wykorzystane w taki sposób, by czytelnik nie miał problemów ze zrozumieniem ich. Po prostu widać spory wkład tego pana na udoskonalenie całej historii i niepotraktowanie jej po macoszemu. Nawet mogę mu pogratulować oryginalności pod względem połączenia narracji trzecioosobowej z czasem teraźniejszym. Nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z takim duetem i zostałam tym wręcz oczarowana! I to wszystko dzięki M. R. Careyowi!
[Pandora] uświadamia nas, że nawet w kryzysowej sytuacji warto walczyć o swoje lepsze jutro. Nie wolno zrażać się porażkami i bronić nimi swojej rezygnacji. To właśnie na nich się uczymy i próbujemy nowych rozwiązań. I nieważne jak długo nam to zajmie – trzeba po prostu zacząć w siebie wierzyć. A wtedy możemy samych siebie zaskoczyć.
Podsumowując:
[Pandora] to thriller, który spełnia swoje wymagania. Dostarcza sporej dawki wrażeń i jak tylko pokąsa cię swoją fabułą – nie ma zmiłuj! Nawet nie zauważysz, kiedy pożre godziny i zostawi cię z kacem książkowym w samym środku nocy. A wtedy nie będziesz wiedzieć, co począć z własnym życiem. Dlatego nie zwlekaj i zabezpiecz się we własny egzemplarz. A jak już go posiadasz – to na co czekasz? Czym prędzej wniknij w ten przerażający świat i daj się ponieść wyobraźni autora!