Z racji tego, że na świecie panuje taka sytuacja, jaka panuje – wszyscy wiemy jaka, wielu wydawców decyduje się na wydawanie licznych pozycji (często jako wznowienia), które w jakiś sposób nawiązują do tematyki pandemicznej, wirusowej. Nie inaczej było z powieścią Pandemia, która zaciekawiła mnie swoim opisem. Czy była jednak warta uwagi?
Na świecie szaleje groźny wirus, który wyniszcza i zabija człowieka w ciągu kilku dni od zakażenia. Nikt nie wynalazł jeszcze lekarstwa, a społeczeństwo coraz bardziej pogrąża się w chaosie. Wśród tego wszystkiego jest Anna, która razem z rodziną i kilkoma znajomymi postanawia opuścić znane jej miasto i udaje się w długą drogę, pełną niebezpieczeństw i nerwów, by odszukać miejsce, w którym będą mogli schronić się, dopóki wirus nie ustąpi. Czy uda im się bezpiecznie dotrzeć do celu?
Główną bohaterką i narratorką jest Anna. Kobieta, która wyszła za mąż za Seriożę, który dla niej zostawił swoją byłą żonę. Wydawać by się mogło, że skoro Anna jest już tą główną postacią, to powinna być raczej dość silna, sympatyczna i dająca się lubić. Jednak... Bardziej denerwującej i jęczącej kobiety dawno w książce nie spotkałam. Przyznaję, że chciałam, ale nie mogłam jej znieść.
Ciągle walczyła o uwagę innych, sama miewała refleksje, że po co ona to wszystko robi, jednak nadal postępowała tak samo. Denerwowało mnie również jej ciągłe narzekanie (w myślach oczywiście, bo bałaby się odezwać), że nikt jej nie lubi, że nikt nie chce z nią rozmawiać. Takie osoby są dla mnie uciążliwe i źle czuję się w ich towarzystwie, więc ta bohaterka na tym poziomie jest dla mnie skreślona.
No i tu mogę zakończyć. Pozostali bohaterowie byli według mnie dość płascy i nie za bardzo potrafię określić, czy ich zachowanie lub cechy charakteru mnie denerwowały, czy wręcz przeciwnie. Miszka, Serioża, ojciec Serioży... oni wszyscy po prostu byli, ale stanowili tak naprawdę tło dla głównej bohaterki i jej rozmyślań nad tym, czemu jej nikt nie lubi.
Co się tyczy samej fabuły, to muszę przyznać, że była on całkiem zgrabnie zarysowana. Pandemia, rozprzestrzeniający się wirus i oni: garstka ludzi, którzy za wszelką cenę chcą uchronić siebie i swoich bliskich przed śmiercią. Co innego jednak zarysowanie, a co innego wykonanie. Bo tutaj ono leży. Przez całą książkę bohaterowie po prostu jadą. Z jakimiś małymi zwrotami akcji, gdzie muszą się zatrzymywać i wykonywać jakieś tam czynności. Poza tym powieść Jany Wagner ciągnie się niczym najdłuższa autostrada, a w tym przypadku nie było to dobre posunięcie. Znudziła mnie ta monotonia, bo ileż można jechać? Ponad 400 stron spędzonych w samochodzie z tylko małymi przerwami.
Przykre jest również to, że atmosfera panującej wokół zarazy nie wzbudziła we mnie zbyt wielu emocji, a właśnie powinna – w końcu na co dzień towarzyszy nam obecność Koronawirusa. Plusem tej powieści jest natomiast klimat, jaki udało się autorce ukazać. Rosyjska tajga, skąpana w śniegu, oprószona szczyptą tajemniczości - coś fenomenalnego. Szkoda tylko, że tylko ten klimat jest kołem ratunkowym dla Pandemii. Jednak umówmy się: lepsze to niż nic.
Liczyłam na wiele. Na wciągający thriller, który zmrozi mi krew w żyłach. Niestety Pandemia to dla mnie rozczarowanie. Gdyby autorka skróciła jazdę samochodem chociaż trochę, dodała więcej akcji na stałym terenie, w sensie bez udziału samochodu, wszystko poszłoby inaczej. Jeżeli szukacie dobrego dreszczowca, który wzbudzi w Was dużo emocji, to niestety ta powieść do tej grupy nie należy.