Dwie pierwsze części "Pana Lodowego Ogrodu" odbiły się szerokim echem na polskiej scenie fantastyki. Nagroda im. Janusza A. Zajdla, Śląkfa, Sfinks czy Nautilus - rzadko zdarza się, aby jedna książka zgarnęła je wszystkie w ciągu jednego roku. Pomysł Grzędowicza był innowacyjny, a wykonanie mistrzowskie. Po dwóch pierwszych tomach bez problemu mogłem zaliczyć samego siebie do grona fanatycznych miłośników twórczości tego autora. A jak wiadomo nie od dziś, apetyt rośnie w miarę jedzenia. Na tylnej okładce książkę reklamują słowa: "Nafaszerowany magią, naszpikowany akcją. Nie spoczniesz, dopóki nie skończysz." Miałem lekkie obawy przed trzecią odsłoną powieści, jak się niestety okazało - słusznie.
Vuko Drakkainen, wraz ze swymi towarzyszami z Ludu Ognia, dostał się na budzący niepokój, lodowy drakkar. Nie trzeba nim sterować, nie trzeba się martwić o nic, oprócz... siebie. I na tym głównie skupia się Vuko. Stara się odkryć sposób działania statku, jego funkcjonalność - przecież dobrze wie, że w tym świecie nie wszystko działa tak, jak powinno, a wiedza, którą zabrał ze sobą z Ziemi, może po raz kolejny uratować mu życie. Po kilku perypetiach powoli udaje mu się ujarzmić drakkar i uspokoić swych przyjaciół, nieprzyzwyczajonych przecież do wszechogarniającej magii Czyniących. Wiedzą, gdzie niesie ich niewzruszona bryła lodu, dlatego koniec końców Drakkainen musi zacząć przygotowywać jakiś plan, by stać się prawdziwym dowódcą zespołu. Dzikie komando. Po drodze do Lodowego Ogrodu czeka ich jednak jeszcze niejedna przygoda...
Filar, syn Oszczepnika, Terkej Tendżaruk, Władca Tygrysiego Tronu, Płomienisty Sztandar, Pan Świata i Pierwszy Jeździec. Cesarz. Niewolnik. Jak pamiętamy z końcówki tomu drugiego, właśnie tak układają się losy młodego wygnańca. Dobrowolnie oddany w niewolę ludziom-bestiom, wraz ze swymi oddanymi sługami - Snopem, synem Cieśli, Benkejem Hebzagałem i N`Dele Aligende - podróżują drogą wytyczoną przez przeznaczenie Filara. Zrzekają się, przynajmniej pozornie, swej wolności, aby przedostać się wgłąb tego niegościnnego kraju. To, co z początku wydaje się dość dobrym planem, szybko przeradza się w nieciekawą sytuację - nie mają nawet co marzyć o ucieczce. Ciągła ciężka praca, przewaga fizyczna i liczebna otaczających ich wrogów, łamanie psychiczne - wszystko to sprawia, że sprawy mocno się komplikują. Filar przeżywa ciężkie chwile, a to, co ma dopiero nadejść, wcale nie będzie dla niego przyjemniejsze.
O ile te krótkie streszczenia początkowych wątków tomu trzeciego mogą brzmieć ciekawie, o tyle wraz z rozwojem historii rodziło się we mnie dziwne uczucie, którego nie doznałem ani razu czytając dwie poprzednie części. Ciężko to określić, specyficzna mieszanka zawodu, nudy i czystej, czytelniczej złości. Grzędowicz z pewnością nie utracił swego kunsztu literackiego, wciąż potrafi wznieść się na wyżyny i zaczarować, jednak momentami ta książka była po prostu męcząca. Wbrew słowom, które widnieją na okładce, kilka razy zwyczajnie przerywałem czytanie, jakoś nie mogąc przemóc się i dokończyć lektury. Vuko robi się momentami irytujący, podobnie jak sama książka, męczący w swych wiecznych wątpliwościach i lekkiej nieudolności. Jego przystosowanie do tego świata, rozwój psychiczny i kontakt z magią Czyniących od pierwszej strony tomu pierwszego rozwijały się i oczekiwałem, że nadszedł już czas, by wyzbył się chociaż części dręczących go myśli. Ale nie, Drakkainen z uporem godnym lepszej sprawy sam rzuca sobie kłody pod nogi. Mam nadzieję, że chociaż Grzędowicz przestanie sobie robić to samo.
Trudno napisać recenzję książki, która jest kontynuacją cyklu, nie wracając do części poprzednich. Nie da się uniknąć pewnych porównań. Tak, jak w części pierwszej i drugiej wszystkiego było dokładnie tyle, ile być powinno, tak trzecia część wydaje mi się lekko zaburzona, momentami pisana wręcz na siłę. Zachowana jest forma rozdziałów Vuko-Filar-Vuko-Filar, ale choćby ostatni rozdział o przygodach Władcy Tygrysiego Tronu, "Nasza Pani Bolesna", mógłby być w skróconej formie podany w innym rozdziale, ponieważ dłuży się niemiłosiernie i chociaż sam pomysł jest ciekawy, to niewiele wnosi do całej historii. Pewnie znalazło by się jeszcze kilka powodów do narzekania, jednak dla mnie największym zarzutem wobec Jarosława Grzędowicza jest niemiłe uczucie, z którego trudno mi się jest otrząsnąć, że "coś tu poszło nie tak".
Nie jest oczywiście tak, że cała książka jest po prostu kiepska czy zła. To wciąż kawał dobrego fantasy, jednak w porównaniu ze swoimi poprzednikami - wypada dość blado. W lekturze znalazłem kilka perełek - dialogi Vuko z Cyfralem, wewnętrzne przemyślenia Filara, ogólne przedstawienie niektórych sytuacji, ale to są akurat rzeczy, których się spodziewałem, a wręcz oczekiwałem od tej pozycji. Nie zaskoczyły mnie. Mam za to nadzieję, że w części czwartej Grzędowicz powróci do swej wysokiej formy i znów z czystym sumieniem będę mógł szerzyć wśród znajomych opinię, którą zaczerpnąłem z okładki tomu pierwszego - że "Grzędowicz wgniata w ziemię i miażdży" - i tego nam wszystkim życzę.