Po „Pamiętniki Wampirów. Księga I” sięgnęłam jedynie z powodu serialu pod tym samym tytułem, który wręcz ubóstwiam. L.J. Smith zasłynęła dzięki cyklowi „Świat nocy”, ale to właśnie „Pamiętniki Wampirów” przyniosły jej sławę. W serialu wszystko było świetne, od postaci po fabułę, a w książce... Powiem tyle: nieco się zawiodłam, ale nie na tyle, by nie sięgnąć po kolejne tomy. Otóż miałam bardzo wygórowane wymagania co do tej pozycji i odkładałam ją na półkę przynajmniej dwa razy. W końcu się przemogłam i przeczytałam. Czy było warto?
Z początku schemat stary jak świat – dziewczyna i nowy, tajemniczy uczeń w szkole. Zawiodłam się na Elenie; tutaj jest ona popularną Królową Szkoły i jest po prostu pusta, nie taka jak w serialu, ale nie o nim piszę. Za cel stawia sobie zdobycie niedostępnego Stefano Salvatore, owego tajemniczego faceta. Rzecz jasna, udaje jej się, ale oboje nie mogą zaznać spokojnego życia lub nie-życia w przypadku Stefano, w końcu jest wampirem, a ci są martwi. Pojawia się też jedna postać, jedyna, która nie pozwalała odłożyć książki. Damon Salvatore, brat chłopaka Eleny, cyniczny, arogancki; taki typ, po którym wszystko „spływa”. Jego uwagi, dręczenia Stefano i sam sposób bycia wywoływał u mnie uśmiech. Zachłannie spijałam każde wymienienie na kartce jego imienia, wpatrywałam się w cięte dialogi, obrazowałam sceny z jego udziałem i dodawałam serialowe miny, bez których jednak nie mogło się obyć. Poznajemy też nieodłączną świtę Eleny: niepozorną, uroczą Bonnie, która jest czarownicą; silną charakterem, inteligentną Meredith; zawistną Carolinę. Jest też Matt, były chłopak Królowej Szkoły i nie może zabraknąć najważniejszej postaci – Katherine. Zmieniła ona braci Salvatore w wampiry, a potem upozorowała swoją śmierć. Czy powróciła do spokojnego Fells Church, nad którym teraz ciąży ciemność?
Cóż mogę powiedzieć – to L.J. Smith pierwsza wymyśliła wampira żywiącego się zwierzęcą krwią, więc nie mogę zarzucać jej braku oryginalności, ale czegoś mi brakowało w powieści. Nie powiem, podobała mi się książka, bohaterowie, fabuła. Szczególnie wątki powiązane z Damonem, który podbił moje serce od pierwszego przeczytania. Niby jest „tym złym” typem, dręczy swojego brata, zabija kogo popadnie i nie przejmuje się niczym, ale jednak to właśnie on mi się najbardziej spodobał. Jego zachowanie, cynizm, arogancja i olewanie wszystkiego – albo można polubić wszystko naraz, albo nic. Stefano mnie zawiódł, poważnie zawiódł. Był taki potulny, walczył ze sobą i nie chciał być wampirem; zakochał się w Elenie i całkowicie się zmienił – jego wyznania miłości były, krótko mówiąc, mdłe i przesłodzone, ale przebrnęłam. Brakowało mi w nim nutki drapieżności, jak na krwiopijcę przystało. Wspominałam już, że główna bohaterka okazała się być pusta, interesował ją wygląd i mogła mieć każdego chłopaka w szkole. Wybrała jednak niedostępnego Stefano i siłą starała się go zainteresować. Owszem, zainteresowała go, i to aż za bardzo. Bonnie, Meredith i Matt byli sympatyczni i lubiłam, gdy się pojawiali. No i jeszcze Alaric, którego ubóstwiam zaraz po Damonie. Ogólnie rzecz biorąc, wszyscy byli cudowni, nie licząc dwójki głównych zakochanych.
Akcja płynie szybko, choć trochę czasu trwa wprowadzenie w pierwszych rozdziałach. Wszystko dzieje się w Fells Church, fikcyjnym mieście wymyślonym na rzecz książki. Autorka sama wymyśliła całą historię miasta, kryptę w kościele i jej tajemnice, założycieli i, prawdę mówiąc, wszystko, co znalazło się w książce. Denerwowały mnie niektóre wydarzenia, jak bal szkolny i dziecinne zachowanie Eleny na nim, przysięga krwi, by przyjaciółki pomogły zdobyć jej Stefano... Dużo było takich sytuacji, w których zgrzytałam zębami, jednak one równoważą się z tymi dobrymi, jak pojawienie się Damony czy Alarica.
Niedawno ponownie wydano „Pamiętniki Wampirów” z nowymi, serialowymi okładkami i właśnie one bardziej mi się podobają. Zdecydowanie korzystniejsze było zakupienie tomu z trzema częściami serii. Co do samego stylu pisania – lekki, prosty, aczkolwiek nie było wiele opisów, sporo miejsca zajmowały dialogi i pocałunki Stefano i Eleny. A tych było nie za dużo, nie za mało. Dobrze się czytało, powieść wciąga okropnie, trzeba mieć tylko dobre chęci, by ją przeczytać.
Powiem szczerze, że gdyby nie owe serialowe okładki i serial, na książkę nie zwróciłabym uwagi i popełniłabym niewybaczalny błąd. Owszem, było trochę wad i schematyczności; owszem, miłość Stefano i Eleny była przerysowana, przesłodzona i mdła. Wynagradzają to postacie Damona, Alarica i według mnie również Meredith. Jako pomysł to kawał dobrej roboty, trochę gorzej było z wykonaniem – dopatrzyłam się kilku powtórzeń, ale o tym pisałam już wcześniej. Ja ze swojej strony zakupię kolejne księgi i będę wracała do tej pozycji jeszcze nie raz, mimo że nie jest idealna. Ale powiedzcie mi, kto lub co jest idealne?
(recenzja opublikowana również na
http://ksiazkoholiczka-nadeine.blogspot.com/)