Nigdy tak naprawdę nie zrozumiemy tych ludzi, którzy piją, biorą, prostytuują się. Bo z naszej strony wygląda to tak zupełnie “normalnie”, jak już wpadłeś w nałóg, to z niego wyjdź. Otrząśnij się, powstań i żyj dalej. A prawda jest taka, że nigdy, dopóty sami tak nie skończymy, nigdy nie zrozumiemy ludzi takich jak oni. Takich jak Barbara Rosiek.
"Zawsze myślałam, że gdy trzeba będzie odejść, to będę się bardzo tego bała. Bo mimo wszystko nikt nie chce odchodzić, gdy się jest tak młodym. Wtedy tak bardzo chce się żyć. Z tym wszystkim, co się kocha, z człowiekiem, którego się kocha. W tym cholernym życiu potrzebna jest miłość. Bez niej jest wieczna pustka, która dusi, zabija, męczy. I wtedy nie można być sobą. Jest się dla siebie zupełnie obcym. Tak zupełnie i bez reszty obcym dla samego siebie."
Co możemy wiedzieć o walce z samym sobą, o codziennych zmaganiach? Wydaję się nam, że wiemy co to jest ból, psychiczny i fizyczny. Wydaję się nam, że trzeba być wyjątkowo głupim, aby wpaść w nałóg. Być może trzeba być idiotą, aby wpaść, aby zacząć ćpać. Ale nie trzeba być bystrzakiem, aby wyjść. Bo wyjść z nałogu jest bardzo trudno i nie wielu się to udaje. Całe ich życie po nałogu, to jest codzienna walka. Zmaganie się z samym sobą, z przeciwnościami, uciekaniem od znanych narkomańskich ulic, znajomych. Przecież całe życie narkomana to jest jakieś małe grono, po za nim nie ma się nikogo. Dosłownie nikogo. Przecież narkomani wychodzą z założenia, że nikt ich nie rozumie, a do tego dochodzi jeszcze stan “po wpływem” narkotyków, kiedy to mają olane na innych ludzi, a na głodzie, nienawidzą innych. Gdy kończy się życie narkomana, gdy zrywa z dotychczasowym nałogiem i chce walczyć, jest mu naprawdę ciężko, bo gdzie się nie ruszy, inni narkomani od razu go rozpoznają. Co jak co, ale każdy narkoman, pozna drugiego narkomana nawet w tłumie.
"Walczy we mnie tyle postaci. Jestem jak wiecznie niespokojne morze. Codziennie powstaje we mnie coś nowego, pełnego niedosytu dla widza z zewnątrz i zrywam się do nowych poszukiwań jak fala bijąca o brzeg."
Być może, będzie to dziwne porównanie, ale czytając kolejną książkę o narkomanach(mam już za sobą “Dzieci z dworca zoo” Christiane F.) zaczynam porównywać narkomanów, do ludzi chcących popełnić samobójstwo. Bo my tak naprawdę nie wiemy jak to jest, kiedy ktoś chce się zabić. Wydaję się nam, że samobójca z dnia na dzień myśli sobie tak “O! Mam dość życia. Chcę się zabić”. A prawda jest zupełnie inna. Samobójcy z dnia na dzień, zupełnie niezauważalnie zanika chęć życia. Przestaję się bać nadjeżdżającego samochodu, “Potraci mnie? Trudno…”. Nagle przestaje się uśmiechać, myśli (na początku) nie dają mu spokoju, ciągle jest zadumany i smutny. Dopiero później, gdy patrzy na jakieś wydarzenie/zjawisko/przedmiot, kombinuje jakby się tu uśmiercić. Tak samo narkoman. Stereotypowo, myślimy, że on sam tego chciał, jak chciał to niech ma! A jeśli spojrzeć z zupełnie innej strony, narkoman jest jak samobójca. Na początku przestaje mu zależeć, jak mnie kolejna dawka zabije, trudno, jeśli nie, to nic. Dopiero gdy stacza się na dno, odkrywa, jak bardzo się stoczył, że próbował się zabić. Czasami jest za późno, czasami w ostatni momencie ten ktoś się budzi.
"Stachura: Pomóż sobie, bo tylko jedynie wtedy pomożesz sobie w tym sensie, że będziesz w stanie nie potrzebować pomocy, tylko jedynie wtedy będzie zarazem w stanie pomóc innym ludziom. Bądź w swoim świecie, bo żaden inny do dla ciebie nie istnieje, bądź naprawdę sobą, nie uciekaj od siebie, nie oszukuj się, nie udawaj przed sobą i przed innymi, że jesteś kimś innym niż ten, którym jesteś. Bądź sobą, bo tylko tak możesz siebie poznać."
Biorąc się za opisanie książki. Lektura ta podzielona jest jakby na dwie części. Pierwsza to życie Rosiek w nałogu, odtrucia, leczenia i psychiatryki. A druga to jej walka ze sobą, życie bez narkotyku, studia.
"[...] mój uśmiech to maska, pod którą toczę wewnętrzną walkę, jestem w niej osamotniona."
Pierwsza część jest napisana stylem dość młodzieżowym, lekkim i przystępnym w zrozumieniu. Zaś druga, to mocne emocje targające Baśką, jej walka z samą sobą, pokonywanie lęku. Dość kręte myśli, emocje. Trzeba dużej gimnastyki, aby dokładnie złapać sens wewnętrznych przeżyć bohaterki. Autorka włożyła całą duszę w pisanie, dzięki czemu, podczas czytania, mogliśmy wyczuć zmiany nastojów, nienawiść, obojętność, pragnienie, a przede wszystkim walkę jaką toczyła autorka sama ze sobą.
"Jeżeli życie zostało nam dane, nie można ciągle pytać o jego sens, tylko tak je przeżyć, by spełniało się codziennie."
Porównując “My dzieci z dworca zoo” oraz “Pamiętnik narkomanki”, zauważam dużą różnicę miedzy opowieściami tych pań. Christiane miała problemy od małego, nie miała udanego dzieciństwa. A Baśka miała dom rodzinny, do którego zawsze mogła wrócić, rodzice kochali ją cały czas, zawsze miała w nich wsparcie. Twierdzi się, że narkoman, musi poczuć, że upadł na samo dno, ale czy podczas tego procesu, jaki ciągnie się od samego początku do końca, kiedy osiąga się dno, czy wtedy nie zanika miłość rodzica do dziecka i na odwrót? Przecież Christiane nawet nie wracała do domu, mieszkała w spelunie. Więc mogę spokojnie powiedzieć, iż Rosiek Barbara miała wielkie szczęście. Nie musiała też sprzedawać swojego ciała. Nie musiała chodzić na zarobek czy żebrać o pieniądze na heroinę. Czytając książkę nawet zauważamy, że miała okres, gdy wstrzykiwała sobie heroinę, ale był to zamiennik za morfinę. Nie była uzależniona od hery, być może dlatego, poradziła sobie z przeciwnościami losu, wyszła z nałogu, żyje. Ale zawdzięcza to tylko sobie.
Książka jest świetnym przykładem walki człowieka z samym sobą, zmaganiu się z codziennym życiem oraz zboczeniem z drogi w bardzo młodym wieku. Co teraz bardzo często się zdarza. Ale tak naprawdę to XXI wiek tak kształtuję młodych. Uczymy młodych od małego, takich zachowań, teraz jeśli chcesz być fajnym, musisz palić, pić, uprawiać seks na każdym zakręcie, z każdym. Dosłownie. Wiem jak to wygląda w mojej szkole, co jakiś czas ktoś się chwali ile wypił, czy stracił przytomność, albo czego to oni na tej imprezie nie robili.
"W nocy byłam w Bytomiu na oddziale sztucznej nerki. Wiozłam dwudziestoletniego chłopaka, który jest dializowany trzy razy w tygodniu i wierzy, że dostanie przeszczep, który się przyjmie. To niepojęte. Jest niewolnikiem aparatury, a tyle w nim wiary. Chłonęłam ją dla siebie. To była bardzo ważna noc. Zaczęłam wierzyć, że można."
Takie książki sprawiają, że nie czujemy się tak samotni w tym wielkim świecie. Zauważamy, że są ludzie, którzy niekiedy mają gorzej od nas. A przede wszystkim uczymy się tyle mądrego. Przecież nie na co dzień ktoś przedstawia nam taką historię i pokazuje nam tyle uczuć i emocji, niekiedy ciężkich i niezrozumiałych. Ale otwiera się i pokazuje świat z zupełnie innej strony. Z tej brutalnej strony, którą też musimy znać. Przecież są dobre i złe dni, jak także, dobre i złe postacie, które grają sami ludzi, a scenarzystą jest życie.