Jest w opowiadaniu Esther Kinsky o trzęsieniu ziemi, o zdarzeniu przecież niszczycielskim i nagłym, całkiem spora dawka wewnętrznego spokoju. Być może właśnie zestawienie dynamicznych sił natury z pewnego rodzaju ukojeniem i ciszą, która następuje po tym, gdy ziemia przestaje się trząść, wywołuje poczucie obcowania ze sferą niemal mistyczną. Stonowane w swej wymowie opisy nieszczęść i traum ludzi, którzy doświadczyli kataklizmu i dotykają świata, którego nie da się odbudować, zupełnie nieprzesadzone i niekrzykliwe, zdają się być przysypane warstwą sinego pyłu, przez co czyta się „Rombo” tak, jakby miało się w dłoniach książkę obłożoną jedwabiem.
To przyroda jest tu głównym bohaterem i jednocześnie narratorem. Sprawca okrutny ale i piękny, któremu nie da wymierzyć sprawiedliwości. Ludzie zaś, którzy opowiadają o swoim życiu przed i tym, co nastąpiło po trzęsieniu, zdają się być jej częścią, porównywalną i równie ważną dla świata jak żmija, kukułka, lelek kozodój, pasyn wołowniczek, osty i kwitnąca na torfowisku kukułka plamista. Uzupełniają ją zdarzenia i historie z pogranicza światów i bajek – niespotykany wcześniej psi skowyt, niepokój kóz, opowieść o wiedźmie i Riba Faronika, której, jak mówią, każdy ruch wywołuje drżenia ziemi. Zachwyca prostota życia i jej przemijalność, delikatność – jak kupiona za ostatnie pieniądze motorynka, która staje się jedną z ofiar trzęsienia, jak historia mężczyzny, który rusza w góry, a którego wędrówkę Kinsky zestawia z „Boską Komedią” Dantego.
Każdy z rozdziałów rozpoczyna cytat z mądrych ksiąg wyjaśniający, czym jest trzęsienie ziemi. Ale każda próba zrozumienia tego straszliwego fenomenu jest pustką, skazaną na porażkę próbą człowieka zapanowania nad rzeczami, nad którymi najpotężniejszy na ziemi gatunek nie może zapanować. Trochę tak, ja bywa z pamięcią - „pamięć jest jak cień”, mówi jeden z ocalałych. „Nie odstępuje człowieka nawet na krok”, a mimo to są tacy, którzy z trzęsienia zapamiętali niewiele. Nie da się jej pojąć, ani nakazać sobie zapisać to, co się widzi, słyszy, czuje. „Każdy jest skazany na własną pamięć” i nawet jeśli pamięta się dużo, nie zawsze wiadomo, jak o tym opowiadać. Pamięć to niemierzalna, nieporównywalna cząstka każdego z nas. Wyjątkowa, a jednocześnie delikatna jak pył.
„Rombo” było dla mnie sporym (pozytywnym) zaskoczeniem – bo to tego rodzaju książka, której wartość docenia się po jej przeczytaniu, potrzeba nieco czasu, by wątki-skorupy, poszarpane jak ściany gór, ułożyły się ponownie w całość.
Przekład Zofii Sucharskiej, a skalista okładka Sary Makuch.