„Tak długo trwał w uśpieniu, zanim wreszcie się obudził. Zmarnował lata na codzienną szarzyznę, na nudną pracę, na długie pasmo bezbarwnych dni i nocy bez snów. Niemal żałował tych ludzi w parku, prowadzących takie samo bezbarwne życie, skazanych na marnowanie swego krótkiego żywota na nic.
Byli tak ślepi, że nie widzieli prawdy. Życie oferuje o wiele więcej. Chwile prawdziwego dreszczyku emocji i radości. Należy je tylko znaleźć. Kendele to rozumiała. Zrozumiała to tuż przed śmiercią; poczuł to”. [s.72]
Wiecie, są takie książki, które działają na czytelnika jak ciepłe kakao w zimowy dzień. I niekoniecznie muszą to być książki specjalnie podnoszące na duchu czy sentymentalne, czy radosne. Nie. To książki, które podobają się ze względu na to, że mamy wrażenie, że doskonale znamy, i je same, i ich bohaterów. Dla mnie taka była „Pajęcza sieć” Mike Omera. To thriller, więc dzieje się nim wiele dziwnych i strasznych rzeczy, ale jest tak klasyczny, że aż serce rośnie. Lubię dobrze napisane powieści, a ta taka jest.
W niewielkim miasteczku Glenmore Park zostaje zamordowana kobieta, Kendele Byers. Nikt nie wie, że została zabita, dopóki jej zakopanego w parku ciała nie odkopuje pewien ciekawski labrador, którego wyprowadził na spacer niespodziewający się żadnych dramatów nastolatek. Nad sprawą morderstwa pracuje powoli lokalna policja. Jesteśmy w Massachusetts, Boston jest niedaleko, ale tutaj także nie jest spokojnie i sielsko - czego dowodem morderstwo Kendele. Wydział śledczy to jeden stary wyga - Jacob Cooper, jego młody partner - Mitchell Lonnie i kilkoro żółtodziobów. No i są jeszcze „zwykłe gliny”, w których liczbie jest Tanissa Lonnie, siostra śledczego, dziewczyna świeżo po akademii policyjnej.
Śledztwo toczy się leniwie, bo i tropów nie ma za wiele. Zresztą ofiara była „low profile”, więc prasa nie śledzi nazbyt ochoczo postępów prac i nie siedzi na głowie policji. Pikanterii sprawie dodaje jedynie fakt, że ofiara zarabiała na życie sprzedając w internecie swoje używane majtki. To mogłoby być ciekawe, bo sprawcą mógłby okazać się jeden z jej klientów. Jednak ten trop prowadzi do nikąd.
Wydawałoby się, że policja w Glenmore Park będzie mieć nierozwiązaną sprawę, gdy okazuje się, że w wypadku samochodowym ginie inna kobieta, także młoda i bardzo piękna. Na miejscu zdarzenia pojawia się patrol, w którym jest Tanissa Lonnie. Żeby nie rozwlekać opowieści - wypadek okazuje się być morderstwem, a żeby było jeszcze ciekawiej - tuż przed śmiercią ofiara dostała sms-em zdjęcie samochodu. Dokładnie takiego, który niespełna godzinę później ją przejechał.
Wydaje się, że nic nie łączy dwóch morderstw w Glenmore Park. Oczywiście do czasu, gdy policja z Bostonu nie da lokalnym cynku, że mają u siebie, w Bostonie, nierozwiązane sprawy, w których w telefonie ofiar - pięknych i młodych kobiet - znaleziono przesłane im wcześniej zdjęcia przyszłych narzędzi zbrodni. Ktoś bawi się z ofiarami, uprzedzając je, jak zginą.
Policja z Glenmore Park ma zatem na głowie seryjnego mordercę oraz prasę lokalną, zachwyconą rozwojem sytuacji, klikalnością, zasięgami i cytowaniami. Ma także wsparcie FBI w postaci psycholożki. Będzie go potrzebować, bo seryjny zabójca nie ma zamiaru odpoczywać, jego pomysły na zabijanie stają się coraz to bardziej… brutalne, a chęć mordowania rośnie.
Dalej akcji opisywać nie będę, powiem tylko, że Mitchell Lonnie, wiecznie niezadowolony z faktu, iż jego siostra wstąpiła do policji, wreszcie będzie miał konkretne powody do zmartwienia. Konkretne!
Jak pisałam - to bardzo klasyczny thriller. Kibicujemy stróżom prawa, trzymamy kciuki za wystawioną na wielkie niebezpieczeństwo Tanissę i w końcu - oddychamy z ulgą. Mimo iż akcja jest przewidywalna, książkę czyta się bardzo dobrze. Bez zachwytów, choć jest kilka fajnych zwrotów akcji, ale i bez zgrzytania zębami.
Mike Omer ciekawie, kilkoma zdaniami tu, kilkoma tam - buduje postaci drugoplanowe. Poznajemy i ofiary, i bliskich policjantów, dowiadujemy się sporo o większości bohaterów i dajemy się nakłonić do lubieniach ich, do kibicowania ich działaniom i do trzymania za nich kciuków. A co z mordercą pytacie? A, to dobre pytanie! To fajnie napisana postać, która pojawia się w powieści w zasadzie od jej początku. Wisi nad akcją, pojawia się w narracji jak ciemna chmura, jak pająk czyhający na koleje ofiary. Czuć ciężar pokręconej psychiki tego człowieka, odciska ona ślad w atmosferze powieści.
A! I polecam postać Zoe Bentley, psycholożki z FBI, która w tej książce Mike Omera jest bohaterką drugoplanową, choć niebywale ważną. To jest dopiero ktoś!
Jeśli lubicie klasyczne thrillery - polubicie i „Pajęczą sieć” Mike Omera!
„Nie, z biegiem lat stopniowo zrozumiał, że rzecz sprowadza się do oczekiwania i strachu ofiary. Dlatego przyszłe ofiary śledził całymi dniami, ćwiczył, planował, marzył o momencie zabijania, a także zawczasu informował, że wkrótce zginą… Wtedy ten dreszczyk stawał się czymś innym. Falą czystych emocji”. [s. 343]
Książkę dostałam z Klubu Recenzenta portalu nakanapie.pl