Virginia Woolf nie jest łatwą w odbiorze pisarką dla przeciętnego czytelnika, a za takiego się uważam. "Orlando" to trzecia po "Do latarni morskiej" i "Pokoju Jakuba" powieść tej pisarki, którą przeczytałam. I nadal nie znalazłam odpowiedzi na pytanie, co jest tak wyjątkowego w jej twórczości. To, że jest inna, to się zgadzam. Język jest bardziej literacki, styl jednak trudny w odbiorze. Tekstu napisanego przez Woolf nie czyta się lekko, ale raz po raz trzeba wracać do przeczytanych słów, żeby ogarnąć sens lub w ogóle nie zaskoczyć. Więcej tutaj opisów aniżeli dialogów, więc czytelnikom szukającym wartkiej akcji i ciekawych rozmów bohaterów, zdecydowanie odradzam tę powieść. Polecam natomiast tym, którzy szukają głębszych wrażeń, powieści z kluczem, zadumania się nad egzystencją i, jak czytamy na okładce, genderowej powieści.
Pochylę się teraz nad bohaterem tytułowym, który sprawił mi wiele kłopotów. Orlando jako mężczyzna jest niezwykle nudny, medytuje, przechadza się, pisze i kocha jakoś tak flegmatycznie. Można tutaj użyć słów autorki: Już zaczynamy ziewać, tak bowiem na nas działa (...) Historia, jak powiadamy, jest nużąca (...). Podobno "Orlando" to biografia. No cóż, biografie należy pisać tym, którzy wnoszą coś ciekawego, potrafią zaskoczyć, zainteresować. Życie osoby, która męczy się swoim istnieniem raczej nie jest pociągające. Nieco życia i żywszego tempa powieść nabiera w momencie, gdy na scenę wchodzi Orlanda i odkrywa, co to znaczy być płcią żeńską. Przymioty te, bez których mogą im (kobietom) być odmówione wszelkie rozkosze życia, potrafią osiągnąć jedynie drogą najżmudniejszej samodyscypliny. Trzeba ufryzować włosy - myślała - co zabierze mi co rano godzinę, trzeba popatrzeć w lustro, kolejna godzina, trzeba wdziać gorset i zasznurować, trzeba się umyć i upudrować, trzeba się przebierać z jedwabiów w koronki, z koronek w brokatelę, trzeba być czystą od Nowego Roku po Świętego Sylwestra... Dopiero kiedy Orlando stał się kobietą, zaczął ją rozumieć, bo podobno tylko kobieta zrozumie kobietę.
Po przeczytaniu ostatniego zdania doszłam do wniosku, że nie powinnam była czytać tej powieści bez przygotowania. Być może wrócę do niej po zgłębieniu biografii Virginii Woolf, przeczytaniu opracowań literaturoznawców. Prawdopodobnie wówczas łatwiej przyswoję czytaną treść. Nie wstydzę się zatem przyznać, że nie do końca wiem, o co chodziło autorce, gdyż do czytania "Orlanda" zasiadłam nieprzygotowana.
Wydobyłam z tekstu jeden ważny i uniwersalny cytat, odnoszący się do człowieka i każdej sfery jego działalności: Serce człowieka nie zna silniejszej namiętności niż żądza nakłonienia innych do własnych przekonań. Nic tak nie podcina korzeni szczęścia człowieka, nic nie napełnia go takim gniewem aniżeli poczucie, że inny stawia nisko, co on ceni wysoko. Dla mnie te słowa są wołaniem o tolerancję. Wszędzie.