Ta biografia opowiada historię Orlando, osobnika urodzonego jako biologiczny mężczyzna, który żyje od ponad trzystu lat. Wydaje się wystarczająco interesujące, prawda? Co więcej: pewnego dnia budzi się i odkrywa, że nastąpiła zmiana: w tajemniczy sposób został przemieniony w kobietę; on (ona) jest teraz biologicznie kobietą. To jest podstawowa rama powieści.
Niesamowicie podobał mi się sposób, w jaki Woolf i stworzyła swoją bohaterkę jako osobę złożoną z odmienności i paradoksów na przestrzeni wszystkich czasów. Jeśli w ciągu jednego roku tak często zmieniamy zdanie, wyobraźmy sobie kogoś żyjącego trzy wieki. Nie tylko dodało to realizmu tej wyrazistej historii, ale także sprawiło, że postać Orlando pozostała świeża od początku do końca, a przede wszystkim nieprzewidywalna.
To, co najbardziej rzuca się w oczy w przypadku głównego bohatera to poczucie samotności i ciągłe poszukiwanie. Pomimo tego, że przez stulecia otaczali go ludzie, Orlando naprawdę szukała siebie, tego, kim był, kim była - naprawdę, w poszukiwaniu znaczenia, celu, swojej indywidualności. Oczywiście nie pomogło to, że kiedy się otwierał i ufał ludziom, zostawał przez nich zdradzony, co tylko pogłębiało jego poczucie samotności.
Wprawdzie jedna płeć jest od drugiej różna, lecz mieszają się ze sobą. W każdej ludzkiej istocie zachodzi chwiejność między jedną płcią a drugą i często tylko strój pozwala zachować pozór męski bądź niewieści, a pod spodem kryje się coś wręcz przeciwnego niż na wierzchu.
Ze wstydem przyznaję, że dotąd nie miałam w ręku żadnego dzieła Virginii Woolf, ale jestem niezmiernie szczęśliwa, że przyszło mi poznać twórczość autorki właśnie dzięki tej powieści, w której poruszała tak odważnie - i ale z godną podziwu lekkością temat który w 2023 roku nadal w jakimś stopniu stanowi tabu dla naszego społeczeństwa. Virginia pisała tak, jakby role zdefiniowane seksualnie były niczym więcej niż fantazjami, z których można było łatwo zrezygnować na rzecz innej, która lepiej pasowała do danej osoby.
Refleksje Orlando zaraz po tym, jak stał się kobietą, były naprawdę zabawne i interesujące. Jego porównania między płciami i jej wysiłki w nauce działania, bycia i myślenia miały subtelny, ale niezaprzeczalny akcent sarkazmu. Orlando próbuje dostosować się do tego, czego od niej oczekiwano - a to akurat dla naszego bohatera nie było niczym nowym, ponieważ poza kwestią płci, postać przechodzi przez wiele różnych epok i czasów, z których każda ma głupie, określone przez społeczeństwo role. - Orlando poczuł się jak ktoś, kto po krótkim okresie ślepoty odzyskuje wzrok, tylko po to, by przekonać się, że tym razem świat jest w innych światłach i kolorach, jakby słońce zmieniło kolor na niebieski lub różowy.
Człowiek, który potrafi druzgotać iluzje jest zarazem bestią i powodzią. Iluzje są tym dla duszy, czym atmosfera dla planety.
Innym aspektem, który mi się podobał, było odwoływanie się Woolf do pamięci, czasu i świadomości – tematów, o których czytałam już kiedyś. Mimo to potrafiła dodać własny zwrot do tych i pozornie odwróconych podejść Prousta: zamiast pokazywać moment, w którym przeszłość powraca poprzez mimowolne wspomnienie, pokazuje nam teraźniejszość walczącą o odzyskanie kontroli nad umysłem, głównie za pomocą dźwięków, które budzą Znowu Orlando, jakby teraźniejszość woła o uwagę.
Na końcowych stronach Woolf łączy zwięźle to, co wydawało się serią luźno powiązanych epizodów. Wydaje się, że w nich sięga do króliczej nory po całą nadbudowę życia i odkrywa nowy, a przynajmniej dotychczas nie dostrzegany układ owych efemerycznych przebłysków pamięci, które składają się na świadomość. Ale posunęła technikę strumienia świadomości o krok dalej. Nie zadowalając się przedstawianiem kolejnych myśli i wrażeń przechodzących przez umysł, pokazuje, co kryje się za tymi myślami i wrażeniami, skąd się biorą i jak wielka jest ich względna wartość.
Autorka wyraźnie włożyła wiele pasji w napisanie tej książki. Takich twórców czyta się z przyjemnością.